5sola.pl

Soli Deo Gloria

poniedziałek, 30 września 2019

Samotność z Bogiem w modlitwie

poniedziałek, września 30, 2019 0 Comments
W naszych modlitwach, bardzo często poddajemy się religijnemu pośpiechowi. Czy dużo czasu spędzamy codziennie na modlitwie? Przy dokładnym obliczeniu, można ten czas określić minutami. 

Nie można chodzić w mocy i prawdziwej świętości przed Bogiem, nie przeznaczając odpowiedniego czasu na przebywanie w odosobnieniu w swoim pokoju. Jeden z reformatorów powiedział: „Całe dni i tygodnie leżałem twarzą do ziemi przed obliczem Bożym w milczeniu, a czasem w głośnej modlitwie”. 


„Padnij na kolana i tam rośnij” powiedział inny wierzący, dobrze wiedząc, co mówi. Ogólnie się twierdzi, że nie ma prawdziwie wielkiego utworu w dziedzinie literatury lub nauki, który byłby napisany przez człowieka nie lubiącego samotności. 

Możemy też i w duchowej dziedzinie określić to, jako podstawową zasadę bogobojnego życia, iż wzrastanie w świętości niemożliwe jest do osiągnięcia dla człowieka, który nie poświęca czasu na to, aby często i długo pozostawać sam na sam z Bogiem.

L.B. Cowman

piątek, 27 września 2019

W 1858 roku uzdolniony młody prezbiteriański misjonarz o imieniu John G. Paton popłynął wraz z żoną i synkiem na południowy Pacyfik, aby rozpocząć prace misyjną wśród wyspiarzy. W ciągu kilku miesięcy od przybycia jego żona i synek zmarli, zostawiając go samego.

W sierpniu 1876 roku utalentowany młody teolog B.B. Wafrield i jego żona spędzali miesiąc miodowy w Niemczech. Podczas zwiedzania Schwarzwaldu zaskoczyła ich silna burza, i coś co nigdy nie zostało wyjaśnione, przydarzyło się jego żonie, która do końca życia stała się osobą niepełnosprawną.

W latach pięćdziesiątych Niezależny Kościół Prezbiteriański wezwał młodego kaznodzieję, aby podjął służbę w bardzo podzielonym kościele. Przyjechał na miejsce z żoną i pięciorgiem dzieci, z których najmłodsze miało zaledwie trzy lata. W ciągu półtora roku, u Antona Van Puffelena rozwinął się guz mózgu, a w dwa lata po rozpoczęciu pracy w Savannah, zmarł.

Warfield opiekował się żoną przez czterdzieści lat ich wspólnego życia, pokornie, ulegle, bez narzekania, bez użalania się nad sobą. Po prostu wypełniał wszystkie obietnice, które jej złożył.

Pani Van, łagodna i skromna na zewnątrz, twarda jak skała w środku, zaczęła nauczać w Niezależnej Prezbiteriańskiej Szkole Dziennej i bez jakichkolwiek narzekań z ogromną ofiarnością wychowała pięcioro dzieci.

Jaki był klucz w tych sytuacjach? Odpowiedź jest prosta: każda z tych osób wierzyła w suwerenność Boga. Wszyscy rozumieli Bożą sprawiedliwość, miłosierdzie, a także absolutną władzę. Wszyscy podporządkowali się Bogu wiedząc, że okoliczności ich życia pochodzą z Jego ręki i dla ich dobra.

Jednak, jak wyjaśnisz przeciwności losu? Jak radzisz sobie z cierpieniem na świecie? To trudne pytania, ale Biblia nie boi się odpowiadać na najgłębsze dylematy powstające w naszych sercach. Nie możemy jednak odpowiadać w sposób uproszczony, schematyczny albo podobnie jak „przyjaciele” Hioba, pozbawiony podstawowych oznak empatii lub miłosierdzia.

Rozważając problem cierpienia naszym punktem początkowym jest założenie „ludzkiej niewinności”. Popełniamy tutaj błąd, który jest bardzo często również cechą współczesnej ewangelizacji. Zaczynamy od człowieka, a nie od Boga. Rozpoczynając ze złego miejsca, zobaczymy, że cierpienie rzeczywiście jest intruzem, który bezczelnie infekuje nasze życie. Gdy pojawia się ból i smutek z wielkim niepokojem patrzymy w niebo zastanawiając się „Dlaczego dobry Bóg pozwolił, aby to się stało. Dlaczego niewinni ludzie cierpią? Dlaczego dobrych ludzi dopada rozpacz?”.

Biblijna perspektywa daleka jest od humanistycznej idealizacji człowieka: rozpoczyna nie od niewinności człowieka, ale od jego winy. Od upadku. Kiedy zrozumiemy, że żyjemy w świecie chaosu, który znajduje się pod przekleństwem swojego Stwórcy, cierpienie nie będzie niczym nienaturalnym. Co więcej, to właśnie jego brak wskazywałby, że coś jest nie w porządku.

Odpowiedzią Boga na grzech Adama był sąd. W swoim ostatecznym wymiarze „śmierć” została odłożona w czasie. Obecnie żyjemy w czasach mini-sądów, które możemy traktować jako zapowiedź sądu ostatecznego.
Jak to możliwe, że sprawiedliwy i prawdziwy Bóg toleruje zło i pozwala mu istnieć?

Rozważ odpowiedź Jezusa udzielonej uczniom w Łk 13:2. Czy ci, którzy cierpią, cierpią ponieważ są bardziej grzeszni niż inni ludzie? Czy możemy powiedzieć, że cierpienie jest wprost proporcjonalne do grzechu? Jezus twierdzi, że ci ludzie nie umarli ponieważ byli większymi grzesznikami niż inni.

Jezus nie mówi, że niewinni ludzie cierpią, ostrzega, że jeśli jego słuchacze nie będą pokutować, zginą w ten sam sposób. To nie jest tak, że ci ludzie byli gorsi od innych. Wszyscy zginą jeśli nie będą pokutować.

Żyjemy w upadłym świecie, który jest cały czas przedmiotem sądu. Czymś zaskakującym nie jest ból i cierpienie, ale łaska i radość.
Kiedy dogłębnie zrozumiemy doktrynę upadku i deprawacji człowieka, to nie rozwiążemy filozoficznego problemu cierpienia, ale z pewnością będziemy zdumieni okazaną nam łaską i miłosierdziem.

Powinniśmy wiedzieć dlaczego cierpimy i jednocześnie zachwycać się tym, że nie cierpimy więcej.

Kiedy zrozumiemy doktrynę Upadku i deprawacji człowieka, problemem filozoficznym nie jest wyjaśnienie, dlaczego Bóg pozwala na cierpienie, ale dlaczego okazuje miłosierdzie i łaskę.

Suwerenność Boga rozciąga się na każdą cząstkę materii we wszechświecie. Bóg zarządził i zaplanował wszystko. Nie myśl więc, że twój ból wymyka się spod Jego kontroli.

Terry Johnson wspominał, że w seminarium studiował z obiecującym młodym człowiekiem, obdarzonym niezwykłym umysłem, który po skończonych studiach planował udać się na pole misyjne. Niestety, w czasie wycieczki doznał wypadku w wyniku, którego zmarł. Johnson powiedział, że jeden z uznanych teologów stwierdził na pogrzebie tego młodzieńca, że jego śmierć nie była wolą Boga.

Jeśli istnieje Bóg, to wszystko co się dzieje, musi być Jego wolą. Jeśli stanie się coś, co nie jest Jego wolą, to On nie jest Bogiem, a my mamy kłopoty. Aby Bóg mógł być Bogiem, musi być absolutnym Suwerenem nad całym swoim stworzeniem.

Od czasów Augustyna chrześcijanie mówią, że Bóg dopuszcza zło dla większego dobra. Widzimy to w ukrzyżowaniu, gdy człowiek dokonał największego zła, a Bóg wyniósł z tego największe dobro.

Cud naszej adopcji i ostatecznego uwielbienia mówi o drodze do chwały, która jest drogą cierpienia. Jesteśmy współdziedzicami Chrystusa (Rz 8:17).

W większości przypadków nie będziemy wiedzieć jak dobry Bóg działa w naszych okolicznościach. To nie jest najważniejsze. Najważniejsze jest to, że kochający Bóg o wszystkim dobrze wie.

Czy doktryny kalwinizmu mają naprawdę takie znaczenie? Czy wiara w suwerenność Boga ma praktyczny wpływ na nasze życie? Ufam, że zobaczyłeś ich doniosłość. Dopiero gdy zrozumiemy, że Bóg zarządza cierpieniem, które występuje w naszym życiu, możemy zacząć je przyjmować. Gdy nadejdą przeciwności nie będziemy wstrząśnięci. Tak będziemy płakać i smucić się, ale będziemy również mieć ufność, że jesteśmy w Jego rękach, a On sam jest Bogiem siedzącym na tronie.

Materiały: http://www.monergism.com/thethreshold/articles/onsite/adversity.html

poniedziałek, 23 września 2019

Statystyki wyraźnie pokazują, że pornografia jest ogromnym problemem społecznym. Podobno dochody generowane przez przemysł pornograficzny w USA przewyższają dochody NBA, NHL, NFL (koszykówka, hokej i futbol amerykański). Trudno to sobie wyobrazić, ale jeśli tak jest naprawdę to możemy być pewni, że pornografia nigdy nie zniknie.

Badania przeprowadzone w USA pokazują, że problem pornografii jest taki sam wśród chrześcijan jak i pośród ludzi niewierzących. Nie ma żadnej różnicy pomiędzy nimi.

Spójrzmy na fakty (odnoszą się do USA, ale tam czy u nas, jesteśmy tacy sami i grzech jest niezwykle demokratyczny, prawda?):

a) Jest ponad 370 milionów stron pornograficznych (!),

b) 70% pastorów młodzieżowych w USA stwierdziło, że w ciągu ostatnich 12 miesięcy co najmniej jeden młody człowiek przyszedł do nich, aby uzyskać pomoc w walce z pornografią,

c) 68% mężczyzn w kościele i ponad 50% pastorów regularnie ogląda pornografię,

d) 33% kobiet w wieku poniżej 25 lat szuka materiałów pornograficznych przynajmniej raz w miesiącu,

e) 55% żonatych mężczyzn i 25% zamężnych kobiet twierdzi, że ogląda materiały pornograficzne przynajmniej raz w miesiącu,

f) 57% pastorów uważa, że pornografia jest najbardziej poważnym problemem w ich kościele.

Steve Gallagher, założyciel służby Pure Life Ministries, stwierdził, że największym zagrożeniem dla współczesnego kościoła nie jest sama pornografia, ale raczej niefrasobliwa (niechlujna) postawa wielu chrześcijan.

Można by tutaj przytoczyć wiele historii, aby w sposób bardziej obrazowy wymalować przed tobą rzeczywistość upadku w grzech seksualny. Sam myślę o przypadku pastora usługującego na Shepherds Conference (jedna z najbardziej „ortodoksyjnych” konferencji w USA), który niedawno przyznał się do dwóch cudzołożnych relacji.

Jeśli jest ktoś, kto uważa, że podobna historia nigdy nie mogłaby mieć miejsca w jego życiu, to niech zwróci uwagę, że Pan Bóg ostrzega, aby ten kto myśli, że stoi uważa, aby nie upadł (1 Kor 10:12).

Przez kilka najbliższych tygodni chciałbym zaproponować tobie strategię do walki z pożądaniem opracowaną przez Johna Pipera. Nie jest to dokładne przedstawienie jego nauczania, ale w dużej mierze stanowi jego szkielet.

Pożądliwość dotyczy zarówno mężczyzn jak i kobiet. W przypadku mężczyzn jest to oczywiste, gdyż żyjemy w społeczeństwie ubóstwiającym seks, a pornografia odwołuje się do jednego z najpotężniejszych popędów fizycznych. Mężczyźni z natury są o wiele bardziej podatni na stymulację wizualną, co czyni ich niezwykle łatwym celem.

Potrzeba stworzenia mechanizmów obronnych jest nagląca. To są fakty. W przypadku kobiet, może to wydawać się mniej wyraźne, jednak rozszerzając kontekst pożądliwości na jedzenie, wygląd zewnętrzny albo estetykę posiadanych rzeczy, zauważymy podobną skalę problemu. Mówiąc o „pożądaniu” mam na myśli sferę wyobraźni i pragnień, która prowadzi do grzesznego zachowania w sferze seksualnej. Na tym się skupimy.

Etymologia słowa „pożądliwość” zawiera w sobie pojęcie silnego pragnienia. Samo to słowo, nie oznacza nic ponadto, a silne pragnienie może być złe albo dobre, jak przekonamy się rozważając tekst biblijny. To dlatego, podobnie jak i przy interpretacji każdego tekstu Biblii, musimy zwracać uwagę na kontekst, aby dowiedzieć się jakie jest znaczenie tego słowa.

Słownik PWN mówi, że pożądliwość to „silne pragnienie kogoś lub czegoś. Dawniej także: zachłanność”. W Piśmie Świętym wyrażenie „pożądliwość” najczęściej odnosi się do silnej i niecierpliwej tęsknoty za czymś, co jest zakazane. To „pragnienie”, nakaz woli przynaglający nas i zmuszający do działania.

„Wśród nich i my wszyscy żyliśmy niegdyś w pożądliwościach naszego ciała…” (Ef 2:3). W pragnieniach ciała fizycznego nie ma nic złego. Wszyscy mamy potrzebę jedzenia, picia, snu, przyjemności, szczęścia, seksu i zadowolenia. Ta sfera naszej cielesności została stworzona przez Boga, a jak wiemy On wszystko dobrze uczynił (Rdz 2:9). To dzieło Stwórcy i nie musimy nikogo przepraszać, ani wstydzić się tego, że mamy takie pragnienia (pożądliwości).

Nie  ma nic złego w odczuwaniu głodu, ale jeśli żyjesz po to, by jeść postępujesz niewłaściwie. Gdy pragnienie jedzenia zaczyna panować nad tobą, cierpisz na cielesność, której przejawem jest pożądliwość.
To samo odnosi się do snu, picia, seksu itd. To Bóg stworzył seks, ale to człowiek wyrwał go z kontekstu. Gdy pożądliwość zaczyna nad tobą dominować, staje się grzechem.

Martyn Lloyd-Jones powiedział, że: „Dokładnie to samo można powiedzieć o chęci podobania się, co samo w sobie może być zupełnie niewinne. Nie ma nic złego w pragnieniu, by wyglądać przyjemnie i atrakcyjnie. Gdy jednak zaczynamy koncentrować na nim cały swój umysł, żyć dla niego, myśleć o nim, rozmawiać i wydawać na nie zbyt dużo pieniędzy, to stało się ono pożądliwością ciała. Oto pragnienia ciała. Tkwią one wewnątrz nas. Zostały tam umieszczone przez Boga. Mają jednak za zadanie podporządkować się i być pod odpowiednią kontrolą”.

Przejdźmy do tekstu:
„Słyszeliście, że powiedziano przodkom: Nie będziesz cudzołożył. Lecz ja wam mówię: Każdy, kto patrzy na kobietę, aby jej pożądać, już popełnił z nią cudzołóstwo w swoim sercu. Jeśli więc twoje prawe oko jest ci powodem upadku, wyłup je i odrzuć od siebie. Pożyteczniej bowiem jest dla ciebie, aby zginął jeden z twoich członków, niż żeby całe twoje ciało było wrzucone do ognia piekielnego. A jeśli twoja prawa ręka jest ci powodem upadku, odetnij ją i odrzuć od siebie. Pożyteczniej bowiem jest dla ciebie, aby zginął jeden z twoich członków, niż żeby całe twoje ciało było wrzucone do ognia piekielnego” (Mt 5:27-30)

„Twoje ciało było wrzucone do ognia piekielnego” – jest to chyba najmocniejsze określenie jakiego mógł użyć Pan Jezus, aby przedstawić nam ostateczny efekt pożądliwości. Nie ma miejsca w Królestwie Bożym dla ludzi żyjących w grzechu seksualnym (1 Kor 6:9)

„Aby jej pożądać”. Nie wszystkie „pożądliwości” są złe jak już powiedzieliśmy. W tym konkretnym przykładzie owo „pożądanie” jest grzechem cudzołóstwa.

„I powiedział do nich: Gorąco pragnąłem zjeść tę Paschę z wami, zanim będę cierpiał”. (Łk 22:15).

Dosłownie nasz Pan powiedział: „Pożądałem spożycia Paschy wraz z wami”. Jest to dokładnie ten sam termin użyty ww. tekście Mt 5.
Jedna „pożądliwość” (pragnienie) może być czymś dobrym, a nawet oddającym Bogu chwałę, a inna „pożądliwość” może zaprowadzić cię prosto do piekła.

„A to stało się dla nas przykładem, żebyśmy nie pożądali złych rzeczy, jak oni pożądali” (1 Kor 10:6)

„Wiarygodne to słowa: Jeśli ktoś pragnie biskupstwa, pragnie dobrej pracy” (1 Tm 3:1)

Pierwszy fragment mówi nam o ludziach, których Bóg sobie nie upodobał: o bałwochwalcach, nierządnikach, ludziach szemrających i wystawiających na próbę Chrystusa. Drugi tekst, również mówiący o tym samym pragnieniu, ukazuje nam jego wartość pozytywną w obrazie człowieka pragnącego służyć w kościele Pana jako starszy. Nastawienie serce: w jednym przypadku grzech i wszystko to co jest obrzydliwością w oczach Pana, a w drugim pasja oddania Bogu chwały wyrażona przez służbę.

John Piper proponuje następującą definicję: Pożądanie to pragnienie, którego nie powinniśmy mieć ponieważ nie jest związane z oczyszczającym dziełem Chrystusa, a więc ukierunkowane jest na niewłaściwy przedmiot, albo też jest nieproporcjonalne lub nieodpowiednie do niego a w konsekwencji zaburza nasze myślenie i działanie.
Pożądanie to nie tylko zwykłe pragnienie, ale wszystko co wyklucza Ewangelię i okrada Chrystusa z Jego chwały.

Pożądanie prostytutki zawsze będzie grzechem. Pragnienie własnej żony prawdopodobnie nie. Mówię prawdopodobnie ponieważ to pragnienie może stać się grzechem, jeżeli zostanie zainfekowane przez niewłaściwe myśli lub też proporcje.

Akronim, któremu będziemy się przyglądać jest skoncentrowany na Ewangelii. Jest skupiony wokół Chrystusa, gdyż jako chrześcijanie dobrze wiemy, że bez Niego nie możemy nic zrobić. Także walka z pożądliwością będzie z góry skazana na porażkę, jeśli to Chrystus nie będzie w centrum. 

A (avoid) - UNIKAJ
N (say NO) – POWIEDZ NIE
T (turn) – ODWRÓĆ SIĘ
H (hold) – ZATRZYMAJ SIĘ
E (enjoy) – RADUJ SIĘ
M (move) - RUSZAJ

czwartek, 19 września 2019

Jeśli bowiem głoszę ewangelię, nie mam się czym chlubić, bo nałożono na mnie ten obowiązek, a biada mi, gdybym ewangelii nie głosił" (1 Kor 9:16)

Nawet pobieżna lektura Dziejów Apostolskich wyraźnie pokazuje nam gorliwość apostoła Pawła dla głoszenia Ewangelii. Ten człowiek był nieugięty. Kościołowi w Rzymie powiedział, że nie tylko ma nadzieję odwiedzić ich w drodze do Hiszpanii, co wielu uważało wtedy za koniec ówczesnego świata (Rz 15:24), ale również, że ma obowiązek głoszenia Ewangelii (Rz 1:14-16). Koryntianom powiedział, że jest jakby pod wewnętrznym przymusem głoszenia Słowa Bożego. To była siła napędowa w jego służbie. Ciągle ryzykował życie, aby głosić Jezusa i to Jezusa ukrzyżowanego, który jest jedyną drogą zbawienia, ratunku od grzechu, szatana i śmierci.

Czy jesteś powołany, aby być kaznodzieją? Wielu z was, którzy to czytają nie są powołani do głoszenia Ewangelii. Oczywiście, obowiązkiem każdego z nas jest ewangelizować, ale dziś nie tym będziemy się zajmować. Ci z was, którzy zostali powołani, ordynowani do służby pastorskiej, kaznodziejskiej, nauczycielskiej, rozważcie to pytanie: ile razy w tygodniu głosicie?

Żyjemy w czasach, w których apetyt duchowy na zwiastowanie został skutecznie zastąpiony innymi formami służby kościelnej.
Większość pastorów głosi raz w tygodniu. Jeśli jest to i twoją praktyką, zadaj sobie poważne pytanie: czy naprawdę jestem powołany do głoszenia? Paweł nie mógł zachować milczenia. Czy możesz sobie wyobrazić apostoła Pawła czekającego na niedzielę, aby móc wygłosić swoje kazanie? Oczywiście, że nie. Prawdziwy kaznodzieja ma ogień w swoich kościach i podobnie jak Jeremiasz nie może go powstrzymać (Jr 20:9). Musi głosić. Jedno kazanie na tydzień nie jest wystarczające dla kogoś, kto został powołany przez Boga do służby kaznodziejskiej. Nigdy nie może zadowolić się jednym kazaniem. Musi odnaleźć inne drogi do głoszenia niezgłębionych bogactw Ewangelii.

Argumentum ad absurdum to technika erystyczna, którą chciałbym żebyś rozważył w kontekście słów Toma Rayborna poświęconych głoszeniu Ewangelii:

Wyobraź sobie lekarza. Przez wiele lat studiował i przygotowywał się, aby zastosować swoje umiejętności medyczne w leczeniu chorych. Ukończył studia, otrzymał tytuł doktora. Teraz otwiera własny gabinet.
Idziesz do niego, a na drzwiach wejściowych widnieje tabliczka, że gabinet jest otwarty przez 45 minut tygodniowo. Zastanawiasz się po co on poszedł na studia i przygotowywał się przez tyle lat, aby wykorzystywać swoją wiedzę i umiejętności przez niecałą godzinę tygodniowo.

A więc czekasz w poczekalni, aż otworzy swój gabinet aby zadać mu to jedno, nurtujące pytanie: dlaczego praktykuje tylko 45 minut w tygodniu. W odpowiedzi słyszysz, że przez resztę tygodnia jest w innym miejscu, czytając o nowych badaniach i odkryciach w medycynie, spotyka się z innymi lekarzami, aby rozmawiać o medycynie i oczywiście ćwiczy na siłowni i gra w golfa. Jednak nie pomaga chorym i umierającym. Kiedy posłuchasz go dalej, powie ci, że chociaż początkowo uczył się i przygotowywał, aby pracować wśród chorych, to z czasem uznał, że lepiej trzymać się innych lekarzy i czytać medyczne periodyki. „Ludzie chorzy są niechlujni i kłopotliwi” – usłyszysz w końcu.

Podobnie sprawa ma się z 99% pastorów, którzy deklarują, że Bóg wezwał ich do głoszenia Ewangelii. Robią to przez 30-45 minut tygodniowo. Resztę czasu spędzają w swoich biurach, czy na spotkaniach z innymi pastorami. Żaden z nich nie pójdzie nauczać ludzi w swojej kongregacji poświęcając „swój wolny” czas. Żaden również nie uda się głosić Ewangelii tym, którzy są zgubieni. Oni nie dbają o zgubionych i tak naprawdę nie są powołani do głoszenia Ewangelii.

George Whitefield powiedział kiedyś, że musi głosić sześć dni w tygodniu, aby przygotować siebie samego do niedzielnego zwiastowania. Człowiek prawdziwie wezwany do głoszenia Ewangelii będzie wśród tych, którzy bez Chrystusa skazani są na piekło.

O pastorze, dlaczego jesteś taki leniwy w dotarciu do zgubionych ludzi? Sprzeciwiasz się swojemu powołaniu jeśli nie masz czasu ani ochoty, aby opuścić swoją strefę komfortu.

Rozumiem konieczność odosobnienia, aby szukać Pana, modlić się, studiować Pismo Święte i przygotowywać kazanie. Zdaję sobie sprawę, że praca w kościele jest służbą. Ale zbyt często nasze urzędy mogą stać się wymówką, aby trzymać się z dala od zgubionych; aby zaniedbać nakaz pójścia i zwiastowania Ewangelii.

Jeśli Bóg naprawdę dał ci dar głoszenia, to wyjdź tam i skorzystaj z niego. Jest wiele miejsc, w których możesz głosić zbawczą ewangelię Jezusa Chrystusa przez cały tydzień. Są schroniska dla bezdomnych, stacje radiowe, uliczne zakątki, kampusy itp. Jeśli zechcesz, Bóg da ci miejsca. Ale prawdziwy mąż Boży, Pasterz, Starszy nie może milczeć w docieraniu do zgubionych i głoszeniu zbawczej ewangelii Bożej. Idź od drzwi do drzwi i dziel się ewangelią. Ale idź! Biegnij do zgubionych niosąc dobrą nowinę o zbawieniu tylko w Jezusie Chrystusie. 

Materiały: https://banneroftruth.org/us/resources/articles/2017/called-to-be-a-preacher/

poniedziałek, 16 września 2019

Istota pobożnego życia

poniedziałek, września 16, 2019 0 Comments
Pobożność (pietas) stanowi jeden z głównych tematów teologii Jana Kalwina. Jego teologia jest, jak wyraził to John T.McNeill „szczegółowym opisem jego pobożności”. Kalwin był zdecydowany zamknąć swoją teologię w granicach pobożności. Dla niego, teologia zajmuje się przede wszystkim wiedzą o Bogu i o nas samych, jednak tam gdzie nie ma prawdziwej pobożności, tam też nie ma prawdziwej wiedzy.

Dla Kalwina pietas, oznacza właściwą postawę człowieka wobec Boga, która obejmuje prawdziwą wiedzę, płynące z głębi serca uwielbienie, zbawczą wiarę, synowski lęk, poddanie w modlitwie i pełną czci miłość. Poznanie kim jest Bóg (teologia) prowadzi nas do właściwej postawy względem Niego, a także do czynienia rzeczy, które znajdują Jego upodobanie (pobożność). Kalwin pisze: „Całe życie chrześcijanina powinno być praktyką pobożności”.

Celem pobożności, podobnie jak całego życia chrześcijańskiego, jest chwała Boża, która świeci w Jego atrybutach, strukturze świata a także w śmierci i zmartwychwstaniu Jezusa Chrystusa. Zdaniem Kalwina, mottem życiowym każdego prawdzie pobożnego człowieka są słowa: „Jesteśmy w Bogu: żyjmy i umierajmy dla Niego. Niech Jego mądrość i wola rządzą wszystkimi naszymi działaniami”.

W jaki sposób uwielbiamy Boga? Jak Kalwin pisze: „Bóg określił drogę, w której będzie uwielbiony przez nas, mianowicie pobożność, która polega na posłuszeństwie Jego Słowu. Ten kto przekracza te granice, nie oddaje czci Bogu i zniesławia Go”. Posłuszeństwo obejmuje całkowite poddanie Bogu, Jego Słowu oraz Jego woli.

Dla Kalwina pobożność ma wymiar wszechstronny: teologiczny, eklezjologiczny i praktyczny. Z perspektywy teologicznej pobożność może być osiągnięta jedynie poprzez zjednoczenie i komunię z Chrystusem. Tylko w Chrystusie pobożni ludzie mogą żyć jako słudzy swojego Pana, wierni żołnierze swojego Dowódcy oraz posłuszne dzieci swojego Ojca.

Komunia z Chrystusem jest zawsze rezultatem działania Ducha, który jednoczy wierzącego z Chrystusem za pomocą Słowa Bożego. Przez wiarę, wierzący przyjmują łaskę Chrystusa i wzrastają w Nim.

Eklezjologicznie dla Kalwina pobożność jest pielęgnowana w Kościele przez głoszenie Słowa, sprawowanie sakramentów oraz śpiewanie Psalmów. Wierzący praktykują pobożność przez Ducha poprzez służbę nauczania Kościoła, przechodząc od duchowego niemowlęctwa do pełni dojrzałości w Chrystusie.

Głoszenie Słowa jest naszym pokarmem duchowym i lekarstwem dla zdrowia duchowego. Dzięki błogosławieństwu Ducha, usługujący są duchowymi lekarzami, którzy stosują Boże Słowo dla naszych dusz, dokładnie tak jak lekarze ziemscy pomagają naszym ciałom.

Kalwin definiuje sakramenty jako świadectwa „łaski Bożej skierowanej ku nam, potwierdzonej przez zewnętrzne znaki, z wzajemnym poświadczeniem naszej pobożności wobec Niego”. Będąc widzialnym Słowem sakramenty są „ćwiczeniem pobożności”. Wzmacniają naszą wiarę, wzbudzają w nas wdzięczność wobec Boga za obfitość Jego łaski i pomagają nam samym ofiarować się Mu jako żywe ofiary.

Kalwin postrzegał Psalmy jako podręczniki kanonicznej pobożności. Pisze: „Nie ma innej księgi, w której w sposób bardziej doskonały pouczono by nas o właściwym wychwalaniu Boga, lub też w której bylibyśmy mocniej poruszeni do praktykowania pobożności”. Przez działanie Ducha Świętego, psalmy stają się melodią serc dla Bożej chwały.

Właściwie, chociaż Kalwin postrzegał kościół jako żłobek pobożności, równie mocno wskazywał potrzebę osobistego oddania. Taka pobożność była dla niego: „początkiem, środkiem oraz końcem chrześcijańskiego życia”. Zawiera w sobie wiele praktycznych wymiarów codziennego życia, ze szczególnym podkreśleniem płynącej z głębi serca modlitwy, pokuty, samozaparcia, wzięcia krzyża oraz posłuszeństwa.

Kalwin dążył do pobożności w swoim życiu. Po skosztowaniu dobroci i łaski Bożej okazanej w Jezusie Chrystusie, zabiegał o nią, starając się poznać i czynić każdego dnia tylko to, co było wolą Boga. Jego teologia i eklezjologia wyrażały się w praktycznej, szczerej, skoncentrowanej na Chrystusie pobożności, która ostatecznie głęboko wpłynęła i przemieniła Kościół, społeczność i świat.

Joel Beeke

poniedziałek, 9 września 2019

Berejczyku pamiętaj! Część 4

poniedziałek, września 09, 2019 0 Comments
Część obserwatorów świata chrześcijańskiego twierdzi, że przed pojawieniem się Internetu oraz mediów społecznościowych, życie fałszywych nauczycieli było o wiele łatwiejsze. Ich służby mogły spokojnie rozrastać się, bez obawy wyciągnięcia na światło dzienne najdziwniejszych i niedorzecznych aspektów ich działalności. Cameron Buettel twierdzi, że doba elektronicznych mediów pozwala nam na łatwiejsze wykrycie oraz ostrzeżenie przed fałszywym nauczycielem. To z kolei wymaga od niego ukrycia swoich nauk w cieniu prawdy, aby mógł uniknąć gorliwych blogerów, którzy tylko czekają, aby wskazać na głoszoną przez niego herezję.

Ale zastanówmy się czy tak jest w rzeczywistości. Osobiście uważam, że żyjemy w czasach, w których fałszywi nauczyciele w ogóle nie kryją się ze swoim nauczaniem. To biblijna prawda jest stale deprecjonowana i wyszydzana jako relikt ortodoksyjnego chrześcijaństwa, które w żaden sposób nie jest adekwatne do XXI wieku. Większość służb wykraczających poza naukę Słowa Bożego w ogóle nie kryje się ze swoją oficjalną teologią. Wręcz przeciwnie, w sposób ordynarny afiszuje się z wyznawanymi poglądami, szokując w ten sposób ludzi, którzy na rzeczywistość patrzą poprzez pryzmat Słowa Bożego, a nie fałszywej wyobraźni. Dobrym przykładem jest niedawne porzucenie wiary chrześcijańskiej przez jednego z liderów Hillsonga, którego autorstwa pieśni śpiewacie na swoich nabożeństwach.

Diabeł jest mistrzem iluzji. Pozbawiony możliwości stwórczych wykorzystuje otaczający nas świat materialny w celu stworzenia alternatywnej rzeczywistości dla człowieka, który porzucił bezbłędne Słowo Boże i skierował się w stronę subiektywnego mistycyzmu. Płytkie i duchowo niedojrzałe kościoły stały się łatwym obiektem wysublimowanego ataku przybierającego pozór autentycznej pobożności. Ortodoksyjni chrześcijanie twardo trzymający się swoich doktryn również ulegli złudzeniu, że chrześcijaństwo może być praktykowane za mahoniowych biurek w otoczeniu starych woluminów. Wielu łowców zwiedzeń zapomniało o miłości i współczuciu do innych wierzących. Do słabszych braci, lub osób zwiedzionych, które w swojej naiwnej gorliwości zostały oszukane przez religijnych szarlatanów.

W wielu przypadkach biblijne służby rozeznania, ostrzegające kościół przed wprowadzaną herezją zapomniały, że integralną częścią walki o prawdę jest ratunek osób zwiedzionych. To wymaga nie tylko humanistycznej empatii, ale przede wszystkim autentycznej miłości do tych, których wzrok spowiła mgła oszustwa. Niektórzy z nich są po prostu słabi i zdezorientowani. Otworzyli swoje życie dla każdego nauczyciela, a przez to stracili biblijne rozeznanie. Oni potrzebują prawdy i miłości. Czasu i cierpliwości, aby przez naszą postawę wypełnioną miłosierdziem Chrystusowym, dojść do poznania prawdy. Prawda bez miłości jest tylko pustym stwierdzeniem.

Niektórzy bracia zaangażowani w służbę biblijnego rozeznania, zapomnieli o tym, że wiele osób, które zostało zwiedzione, są szczerymi i prawdziwymi wierzącymi. 

Warto pamiętać o słowach Johna MacArthura, który analizując ruch charyzmatyczny stwierdził: „Wiemy, że w ruchu charyzmatycznym są ludzie będący zwodzicielami, którzy mają świadomość że są nimi są. To fałszywi nauczyciele, żyjący ze świadomością, że są fałszywymi nauczycielami. Są tam dla pieniędzy, i są tego w pełni świadomi. Zdajemy sobie również sprawę z tego, że w sidłach tego ruchu są także ludzie zwiedzeni bez świadomości swego zwiedzenia. Tych powinniśmy ratować wyrywając z ognia, mówiąc językiem Judy. Są tam przywódcy, którym należy się przeciwstawiać i obnażać, ale są wśród nich też nieświadomi ludzie, którym należy pomóc i zachęcić do poznania prawdy”.


Zobacz także:

środa, 4 września 2019

Znaj swoją doktrynę!

środa, września 04, 2019 0 Comments
„Doktryna dzieli”; „Bóg bardziej troszczy się o nasze uczynki a nie wyznania wiary”; „Doktryna dzieli, a miłość buduje”. Czy to prawda? Czy doktryna powinna skłonić swoje kolana przed prymatem miłości? I czy naprawdę biblijna miłość wyklucza doktrynę?

Biblia ma wiele do powiedzenia o doktrynie. W rzeczywistości nie możemy nazywać się naśladowcami Chrystusa jeśli nie wiemy w co dokładnie wierzymy, nie trzymali się naszego wyznania wiary i nie potrafili go bronić. Oczywiście, że chrześcijaństwo jest czymś więcej niż umysłowym poznaniem doktryny. Jednakże odrzucenie tego aspektu wiary pozbawia ją prawdziwej treści.

Wielu mężczyzn, którzy twierdzą, że kochają Biblię ma tylko niewielką znajomość doktryny. Nie mają świadomości, że otrzymali w depozyt ewangelię i są zobowiązani ją chronić. Wielu, którzy zostali wezwani do prowadzenia swoich domów w biblijny sposób, w wolnym czasie oddaje się lenistwu i niedbałości. Siedzenie przed telewizorem albo oddawanie się innym rozrywkom brzmi znaczniej atrakcyjniej aniżeli ciężka praca nad Pismem Świętym.

Doktryna
Słowo „doktryna” po prostu odnosi się do tego, czego Biblia naucza na dany temat. Przykładowo w Piśmie znajdziesz doktrynę o Biblii, która wyjaśnia czym jest Słowo Boże, doktrynę o Bogu, która mówi nam kim jest Bóg, o Jego charakterze i dziełach, doktrynę zbawienia, która mówi nam w jaki sposób człowiek może uciec przed Bożym gniewem.

Biblia dzieli doktrynę na dwie kategorie: prawdę i kłamstwo. Zdrowa doktryna pochodzi z Bożego umysłu, jest zgodna ze Słowem Bożym i pożyteczna dla Bożego ludu. Fałszywa doktryna nie pochodzi od Boga, nie jest zgodna z Pismem i szkodzi Kościołowi. Jesteśmy odpowiedzialni za odrzucenie takiej doktryny oraz oddzielenie od ludzi, którzy ją promują. Chociaż to pastorzy i nauczyciele powinni w sposób szczególny poświęcić się obronie doktryny, to jednak jest to również obowiązek wszystkich chrześcijan. Dlaczego? Ponieważ posłuszne życie z Bogiem jest nierozłącznie związane z prawdziwą wiarą. Ci którzy lepiej Go znają są w stanie Mu lepiej służyć. Bardzo często jest również i tak, że ludzie którzy mają prawdziwą znajomość Boga, okazują Mu również większe posłuszeństwo.

Więcej niż fakty
Doktryna zawiera informacje. Jednak nie są to zimne fakty nagromadzone w pogardliwych umysłach celem wykorzystywania ich jako atutów w teologicznych dywagacjach. Raczej są to życiodajne prawdy, które motywują do wiernego życia. Teologia gromadzi i porządkuje fakty, aby można było w sposób staranny dążyć do dojrzałej miłości i posłuszeństwa wobec Boga.

Poznanie faktów dotyczących wiary chrześcijańskiej pozwala nam na zdobycie wiedzy, która w lepszy sposób daje nam właściwe zrozumienie naszego Stwórcy.
Kiedy lepiej zrozumiesz charakter Boga, wtedy lepiej zrozumiesz Jego działanie. Wkraczasz w doktrynę. Bóg daje nam informacje abyśmy mogli bardziej Go kochać, poznawać i ufać Mu. Fakty o Nim pogłębiają twoją relację z Nim i zmieniają życie. Doktryna nie tylko wyposaża cię w informacje, ale również wypełnia twoje serce i reformuje życie.

Doktryna wyposaża cię do życia, które jest miłe Bogu.

Tylko mąż, który ma głęboką wiedzę na temat dzieła Jezusa Chrystusa, będzie dobrze wyposażony, aby miłować swoją żonę (Ef 5:25). Jak może kochać miłością Chrystusową, skoro nie wie nic na temat Jego miłości? Jedynie ojciec, który studiował doktrynę może być posłuszny słowom zawartym w Liście do Efezjan 6:4. Jak może uczyć dzieci skoro sam się nie uczy? Tylko człowiek, który zna swoją doktrynę może być starszym w kościele: „Trzymający się wiernego słowa, zgodnego z nauką, aby też mógł przez zdrową naukę napominać i przekonywać tych, którzy się sprzeciwiają” (Tt 1:9).

Tylko wierzący, który zna treść swojej wiary jest w stanie podjąć o nią walkę zgodnie ze słowem Judy 1:3. Jak możesz być skutecznym chrześcijaninem, jeśli nie potrafisz odróżnić dobrej nauki od fałszywej?

Czy znasz swoją doktrynę? Czy znasz przynajmniej podstawowe fakty dotyczące wiary chrześcijańskiej? Nie masz żadnego usprawiedliwienia dla swojej ignorancji.

Znać doktrynę oznacza rozumieć i żyć treścią wiary chrześcijańskiej. Nie możesz dobrze biec jeśli nie wiesz dokąd zmierzasz. Twoja wierność Bogu zależy od twojej znajomości Jego Osoby. Chrześcijaninie, aby biec zwycięsko, musisz znać swoją doktrynę.

Opracowano na podstawie tekstu Tima Challies'a

niedziela, 1 września 2019

W jednej z moich ulubionych kreskówek jest scena, w której grupa jaskiniowców stoi na szczycie klifu i obserwuje upadek jednego z nich. Właściwie to on nie spadł – został zrzucony. Kiedy już spadł na dół, lider grupy patrzy gniewnie na pozostałych i mówi: „A więc czy jest ktoś, kogo jeszcze potrzeby nie są zaspokojone?”

Jest to złośliwa, ale aktualna krytyka kultury, w której oczekujemy, że wszystko – w tym nasze małżeństwa – istnieje po to, by zaspokajać nasze potrzeby.

Myśląc o małżeństwie w kategoriach zaspokojenia naszych potrzeb, nie dostrzegamy prawdziwej natury miłości i jednocześnie zasiewamy nasienia destrukcji. Bóg nie zaprojektował małżeństwa jako sposobu zaspokojenia naszych indywidualnych oczekiwań. Takie niewłaściwe spojrzenie na małżeństwo jest niebezpieczne z co najmniej dwóch powodów.

1. Bo to nie jest prawdziwa miłość
Zorientowane na własne cele małżeństwo nie jest prawdziwą miłością ponieważ zachęca nas do samolubnego spojrzenia na seks i małżeństwo.

Jeśli bowiem miłujecie tych, którzy was miłują, na jaką wdzięczność zasługujecie? Przecież i grzesznicy miłują tych, którzy ich miłują” (Łk 6:32).

Jakakolwiek miłość, która patrzy z uwielbieniem na kogoś, kto odwdzięcza nam się dokładnie tym samym, wcale nie jest miłością.

Jedną z najbardziej przerażających rzeczy zawartych w przypowieści o Bogaczu i Łazarzu (Łk 16:19-31) jest to, że bogaty człowiek wydaje się bardzo rodzinny. Nawet będąc w miejscu potępienia troszczy się o swoich braci. Ale jego tak zwana miłość, nie jest miłością ponieważ nigdy nie obejmowałaby Łazarza, biedaka leżącego u jego domostwa. Bogacz troszczył się o swoją rodzinę, ale jego troska nigdy nie obejmowała potrzeb innych ludzi.

Małżeństwo i rodzina mogą łatwo stać się formą egoizmu. Jeśli poślubimy kogoś, aby zaspokajał nasze potrzeby, wtedy małżeństwo stanie się dobrze wyglądającą maską skrywającą egoizm.

Tylko niewielki krok dzieli nas od wyznania „kocham cię” do „kochaj i pragnij mnie”. Chrześcijanie zbyt łatwo traktują małżeństwo jako sferę wolną od uczniostwa. Poza małżeństwem uwielbiamy mówić o poświęceniu, wzięciu krzyża i tak dalej. Ale w małżeństwie najczęściej mówimy o lepszej komunikacji, intymności, lepszym seksie i jak być szczęśliwym.

Jeśli małżeństwo nie służy Bogu, żadna ilość osobistego i seksualnego spełnienia nie rozwiąże tego problemu. W końcu,  Ananiasz i Safira mieli małżeństwo o doskonałej komunikacji i wspólnych wartościach. Każdy z nich doskonale rozumiał swojego partnera, a mimo to stał się obiektem sprawiedliwego sadu Bożego (Dz 5:1-11).

2. Ponieważ to niszczy małżeństwa i społeczeństwo
Egocentryczne spojrzenie na seks i małżeństwo niszczy tę instytucję oraz społeczeństwo. Żyjemy w czasach ogromnych oczekiwań wobec małżeństwa, które jednak rozpadają się jak nigdy przedtem.

Możemy ujrzeć tę destruktywność przyglądając się naszemu społeczeństwu, w którym seks i małżeństwo są traktowane jako środek osobistego spełnienia i które zachęca mężczyzn i kobiety, aby odnaleźli w sobie wszystkiego czego potrzebują. Takie kultury promują coś co możemy nazwać „religią związku dwojga ludzi”, w której celem każdego mężczyzny i kobiety jest życie w znakomitym związku. Sam termin „związek”, traktowany jest jako skrót od „seksualnej relacji”. Nie pozostawać w „związku” prawdopodobnie oznacza samotność. A jeśli prawdą jest, że „związek” określa przede wszystkim seksualną relację, wtedy musielibyśmy za wszelką cenę szukać i pragną seksualnej intymności. Jednak nie musimy wierzyć temu kłamstwu.

Nadmierny nacisk kładziony na pary, traktowane jako „dwie złączone osoby”, oddziela ich od wspierającego wpływu rodziny oraz społeczeństwa. Ich związek definiowany jest gdy pozostają sami w sypialni, a nie wtedy gdy służą jako nowa społeczna i rodzinna jednostka. Historyk Lawrence Stone pisze: „To ironiczna myśl, że właśnie wtedy kiedy niektórzy myśliciele zwiastują nadejście doskonałego małżeństwa zbudowanego na pełnej satysfakcji seksualnej, emocjonalnej oraz twórczych potrzeb męża i żony, odsetek rozbitych małżeństw … szybko rośnie”.

Christopher Brooke, inny historyk, zauważa: „W obliczu spektaklu rozbitych małżeństw oczekujemy (przez dziwny paradoks, który jednak sięga głęboko do korzeni tego problemu) coraz więcej od szczęśliwego małżeństwa”. Jeden z teologów stwierdził: „Nawet najmniejszy domek szczęśliwych kochanków nie nadaje się do zamieszkania, chyba że ma przynajmniej drzwi oraz kilka okien otwartych na zewnątrz”.

Nie zostaliśmy stworzeni, aby wpatrywać się intensywnie w oczy innej istoty ludzkiej, aby znajdować w nich wszystko, czego potrzebujemy. Jeśli uważamy, że tak jest czeka nas zmora rozczarowania. Jeśli moja droga żona kiedykolwiek myślała, że ja mogę być wszystkim dla niej, to teraz z pewnością wie, że tak nigdy nie będzie! I oczywiście, jeśli uważam, że małżeństwo jest po to, aby zaspokoić moje potrzeby, to co zrobię jeśli tego nie uczyni?

Ta ironia – że nasze oczekiwania od małżeństwa są tak ogromne, a rzeczywistość tak rozczarowująca – jest ironią, którą Pismo Święte doskonale rozumie i określa ją jednym terminem: bałwochwalstwo. 

Jeśli dążę do jakiegoś celu, który jest ważniejszy niż cześć Boga, jestem bałwochwalcą oddającym hołd bożkowi. W momencie gdy mój „związek” jest celem mojego życia, nieuchronnie skazuję się na rozczarowanie.

O dziwo, kluczem do dobrego małżeństwa, nie jest dążenie do niego, ale pragnienie uczczenia Boga.

Christopher Ash