5sola.pl

Soli Deo Gloria

sobota, 29 lipca 2017

Celem pobożności jest poznanie i sławienie chwały Boga, która promienieje w Bożych atrybutach, w strukturze świata oraz w śmierci i zmartwychwstaniu Jezusa Chrystusa. Pragnienie chwalenia Boga zastępuje nawet pragnienie własnego zbawienia w życiu każdego prawdziwie pobożnego człowieka.

Zostaliśmy stworzeni po to, aby Bóg mógł być uwielbiony w nas, a odrodzenie wzbudza w nas tęsknotę i pragnienie wypełnienia tego celu. Ponadto, Bóg zbawia, adoptuje i uświęca Swój lud tak, aby Jego chwała mogła jaśnieć w nich, a także wybawia swój lud od bezbożnego egoizmu.

W rezultacie, najgłębszą troską w życiu pobożnego człowieka jest sam Bóg i to co jest z Nim związane: Boże Słowo, Boży autorytet, Boża ewangelia, Boża prawda. Pobożny człowiek bardzo pragnie wiedzieć więcej o Bogu oraz doświadczać głębszej społeczności z Nim.

Ale w jaki sposób uwielbiamy Boga? Kalwin pisze: „Bóg określił dla nas sposób w jaki będzie uwielbiony przez nas, a mianowicie, pobożność, która polega na posłuszeństwie Jego Słowu. Ten, który przekracza te granice, nie szanuje Boga, ale znieważa Go”.

Posłuszeństwo Słowu Bożemu oznacza przyjęcie schronienia w Chrystusie dla przebaczenia naszych grzechów, poznanie Jezusa poprzez Pismo, służbę Jezusowi wypływającą z kochającego serca, dobre uczynki wynikające z wdzięczności za Jego dobroć i w sprawowanie samozaparcia w kwestii kochania naszych wrogów. Taka odpowiedź wymaga całkowitego poddania się samemu Bogu, Jego Słowu oraz Jego woli (Rz 11:33-12:2).

Motto życiowe Jana Kalwina dobrze podsumowuje to czym jest pobożność: „Serce moje ofiaruję Tobie, o Panie gorliwie i żarliwie”. Jest to pragnienie każdego, prawdziwie pobożnego człowieka. Jednakże, to pragnienie może być urzeczywistnione tylko poprzez wspólnotę z Chrystusem i działem w Nim; poza Chrystusem nawet najbardziej religijna osoba żyje dla samej siebie. Tylko w Chrystusie pobożni ludzie mogą żyć jako ochoczy słudzy swojego Pana, wierni żołnierze swojego Dowódcy oraz posłuszne dzieci swojego Ojca.

Joel Beeke


poniedziałek, 24 lipca 2017

1. Funkcją Bożej suwerenności jest zapewnić nas, że wszystko pozostaje pod Bożą kontrolą. W połączeniu z Bożą miłością, jego suwerenność utwierdza chrześcijan w przekonaniu, że „Bóg współdziała we wszystkim ku dobremu z tymi, którzy Boga miłują, to jest z tymi, którzy według postanowienia jego są powołani” Rz 8:28.

Cytowanie Rz 8:28 komuś kto cierpi z pewnością nie rozwieje jego niepewności, ale sprowadzi go do właściwych proporcji: wszystko zostanie poddane Bogu, którego poznał. Może i nie zna przyszłości, ale zna Boga, który o tej przyszłości decyduje.

W ludzkiej ograniczonej perspektywie wiele tragedii jest wynikiem przypadku. W perspektywie wiary, w ostatecznym rozrachunku, nie ma żadnych przypadków, a jedynie zdarzenia, przez które, jak zapewnia nas apostoł Paweł, Bóg działa dla naszego dobra.
Bezpieczniej jest wkraczać w nieznane z Bogiem o nieograniczonej mocy i nieskończenie dobrym, niż znać drogę i kroczyć nią samotnie.
2. Pismo Święte wielokrotnie uczy nas, że skala czasu w jakiej Bóg realizuje swoje cele wobec nas jest daleko większa niż nasze ustawiczne skupienie się na teraźniejszości. Małe dzieci uprzykrzają życie rodzicom ciągłym wołaniem „teraz!” Z pewnością z Bożej perspektywy, my dorośli nie zachowujemy się aż tak bardzo inaczej.

Kiedy Noemi wróciła do rodzinnej miejscowości, w towarzystwie tylko jednej z synowych, żaliła się: „Nie nazywajcie mnie Noemi, nazywajcie mnie Mara, gdyż Wszechmogący napoił mnie wielką goryczą” (Rt 1:20).
Noemi nigdy nie wiedziała, że będzie przodkiem Jezusa, Mesjasza. Nie mogła nawet pomyśleć, że napiszą o niej w kanonie Pisma Świętego, które w ciągu tysiącleci czytać będą setki milionów Żydów i chrześcijan. Jej skala czasu była zbyt mała, aby to dostrzec.

Nie obwiniam jej za to. Twierdzę jedynie, że w Piśmie Świętym jest wiele sytuacji, w których Bóg realizuje swoje cele w skali czasu daleko większej niż jesteśmy w stanie to sobie wyobrazić.

Możliwe, że sposób w jaki radzimy sobie z cierpieniem może okazać się instrumentalny w nawróceniu kogoś, kto z kolei wychowa swoją rodzinę w bojaźni Bożej, tak aby syn jego córki stał się następnym Whitefieldem, Spurgeonem, Carey’em lub Wilberforcem. 

Przychodzi taki czas, gdy czytając Pismo Święte zaczynamy rozumieć, że pośród głębokiego cierpienia Bóg często wykorzystuje i błogosławi zdawałoby się niewielkie akty wierności, aby zesłać na nas błogosławieństwa, o które nawet nie śmielibyśmy prosić, ale za które gotowi bylibyśmy wiele wycierpieć.

Bóg przygotowuje swój lud do nieba. Spojrzenie z perspektywy Końca, z pewnością odmienia naszą ocenę wielu rzeczy.

3. Jeśli Bóg jest taki, jaki mówi o nim Biblia, to dla niego nie ma żadnych niespodzianek, żadnych problemów nie do przezwyciężenia. Lecz w Piśmie Świętym ta prawda nie spycha nikogo w fatalizm, lecz rodzi pewność i wiarę. Uczy nas ufać.

Dla wszechmocnego Boga nie ma różnych poziomów trudności; nie ma żadnych nieprzewidzianych przeszkód. Eliasz uciekł na pustynię i życzył sobie śmierci, gdyż jego wielka konfrontacja z prorokami Baala na górze Karmel nie zapoczątkowała spodziewanych reform. Uciekał również, aby uratować życie, na które nastawała zła królowa (1 Krl 19). Jego oczekiwania były błędne, co często okazuje się przyczyną depresji. Bóg nie ma błędnych oczekiwań. I musiał nauczyć Eliasza, że czasami wykonuje swoje dzieło nie poprzez wielkie konfrontacje i potężne, dramatyczne zjawiska natury, lecz przez cichy głos, którym zachowuje dla siebie siedem tysięcy tych, którzy nie skłonili kolan przed fałszywymi bóstwami.

Wiele cierpień umysłowych ma związek z naszymi błędnymi oczekiwaniami. Możemy tak mocno związać swoją nadzieję, radość i przyszłość z nową pracą, awansem, sukcesem lub powodzeniem materialnym, że gdy te rzeczy się nie spełnią, jesteśmy całkowicie zdruzgotani. 
Lecz ciche zaufanie pokładane jedynie w Bogu daje równowagę i spełnienie pośród ciągłych zmian, jakie nękają nasze życie.
4. Współczesne, często niewypowiedziane przekonania o naturze Boga sugerują nam, że Bóg panuje nad wielkimi sprawami, przełomowymi momentami historii; a to, czy panuje nad czymkolwiek ponadto nie jest już tak oczywiste. 

Lecz w Kazaniu na Górze Jezus twierdzi coś wręcz przeciwnego (Mt 6). Jezus zakłada, że jego Ojciec w niebie suwerennie czuwa nad każdym wróblem i kwiatem, i to z rzeczy małych wnioskuje o tych wielkich: jeśli Bóg troszczy się nawet o takie sprawy – mało przecież ważne w skali wszechświata i wieczności – czy nie powinniśmy ufać, że zapewni ludziom, stworzonym na jego obraz, wszystko, czego potrzebują?
Biblijna idea Bożej suwerenności podkreśla, że nawet teraz, w każdej sekundzie, Bóg podtrzymuje istnienie świata.
Poziom pokoju umysłu, jakiego możemy doświadczać związany jest z naszym życiem modlitewnym (Flp 4:6-7). Nie dlatego, że psychologicznie rzecz biorąc modlitwa ma działanie uspokajające, lecz dlatego, że zwracamy się w niej do Boga, który wysłuchuje modlitwy, do Boga osobowego, do Boga odpowiadającego, do suwerennego Boga, któremu możemy zaufać i zdać się na jego rozwiązanie życiowych dylematów. 

I z czasem nauczymy się, że nawet jeśli Bóg w tym czy innym przypadku nie zdecyduje się powstrzymać cierpienia ani usunąć wszelkiego zła to obdarza nas swoją łaską i mocą. A owocem tego jest uwielbienie, które samo w sobie już jest radością, dokładnie tak samo, jak zakochani z radością obdarzają się komplementami.

To właśnie w skrajnym położeniu wielu chrześcijan najgłębiej czerpie z łaski Bożej, rozkoszując się jego obecnością i chlubiąc się wszystkim – także cierpieniem – co doprowadziło ich do pogłębionej świadomości majestatu Bożego.

6. Pismo Święte od pierwszej do ostatniej strony stara się nauczyć nas zaufania i posłuszeństwa Bogu. Celem znacznej części objawienia biblijnego nie jest zapewnienie nam wiedzy i pełnego zrozumienia, lecz coś zupełnie innego. 

Z pewnością Bóg mógł powiedzieć nam więcej; z pewnością w nowym niebie i nowej ziemi dowiemy się znacznie więcej. Jesteśmy jednak tak bardzo skupieni na sobie samych, że większa wiedza o Bogu, tylko nasiliłaby nasze pragnienie, abyśmy sami stali się bogami.
Innymi słowy, dla Boga inne rzeczy są ważniejsze niż odpowiadanie na pytania człowieka: pozyskanie naszej wierności, ugruntowanie naszej wiary czy rozbudzenie w nas pragnienia świętości. Na tej prawdzie opiera się znaczna część duchowej dojrzałości.
Chrześcijanie mogą znaleźć wytchnienie od pytań o sens cierpienia nie w zgorzknieniu, użalaniu się nad sobą, żalu do Boga czy w oklepanych frazesach i duchowo brzmiących sloganach, lecz w cierpliwości, wytrwałości i wierze w Boga, który cierpiał, który stoczył walkę ze złem i zwyciężył i którego moc i dobroć zapewniają nas, że każdy, kto złoży w nim wiarę, na pewno się ostatecznie nie rozczaruje.


D.A. Carson
oprac. na podstawie: "Panie jak długo?"

poniedziałek, 17 lipca 2017

Przypowieść Jezusa o gościach weselnych, zapisana w Ewangelii Mateusza 22:1-14 jest jedną z tych przypowieści, które sięgają najdalej w głąb naszej duszy. Czytamy w niej o uczcie weselnej, przygotowanej przez króla z okazji wesela swojego syna, którą Jezus porównuje do Królestwa Niebios. Pomimo zaproszenia pewnych osób, gdy nadszedł czas rozpoczęcia uroczystości, nie skorzystały one z zaproszenia i nie przybyły na wesele.
W konsekwencji, ci, którzy zostali jako pierwsi zaproszeni, utracili nadany im w związku z tym przywilej, a zaproszenie zostało przekazane innym. Miejsca przy stołach zostały zapełnione i zdawało się, że wszystko jest już w jak najlepszym porządku – do czasu, gdy zjawił się sam król. Zobaczył on wśród ucztujących człowieka nie ubranego w weselną szatę i wyrzucił go z domu weselnego.
Jaką naukę reprezentuje ta przypowieść? Jest ona podkreślona w 14 wersecie 22 rozdziału Ewangelii Mateusza: „Wielu bowiem jest zaproszonych, lecz niewielu wybranych.” Mowa tu o wspaniałomyślnym, dobrowolnym zaproszeniu. Lecz nie każdy, kto otrzyma takie zaproszenie, weźmie udział w uczcie. B.B. Warfield w eseju pt. „Czy tylko niewielu będzie zbawionych?” mówi nam, że Jezus nie mówi w tej przypowieści o odwiecznej liczbie zbawionych i potępionych; raczej podkreśla On tu wobec swoich słuchaczy potrzebę „nie tylko odpowiedzi na zaproszenie Ewangelii, ale również prowadzenia życia, które byłoby z nią zgodne.”
Znaczenie tej przypowieści (oraz zawarte w niej ostrzeżenie) zmierza do przypomnienia nam, że taka rzecz jak fałszywa pewność zbawienia naprawdę istnieje – poczucie, że wszystko z naszą duszą jest w porządku, gdy tymczasem prawda może być odmienna o sto osiemdziesiąt stopni. Dlatego posiadanie przez nas pewności zbawienia wymaga od nas rozważenia także odwrotnej możliwości – mianowicie tego, że zbawieni nie jesteśmy.
Nadzieja, która nigdy nie ujrzy spełnienia
Osiemnasty rozdział Westminsterskiego Wyznania Wiary, zatytułowany „O pewności łaski i zbawienia” zaczyna się od rozważenia fałszywej pewności. Poza kręgiem zbawionych znajdują się hipokryci i inni nieodrodzeni duchowo ludzie (18.1). Zarówno w Kościele, jak i poza nim, znajdują się osoby, które zadowalają się myślą, że wszystko dla nich się dobrze skończy: innymi słowy – hipokryci, którzy tylko odgrywają swoje „chrześcijaństwo”, ale których wiara nie ma żadnego trwałego wyrazu, oraz inni niewierzący, którzy nie byli nigdy zainteresowani chrześcijaństwem.
Możliwość posiadania fałszywej pewności, a tak naprawdę bycia zgubionym była stałym punktem nauczania i teologii purytańskiej.
Spójrzmy choćby na słowa Thomasa Brooksa (z książki „Niebo na ziemi”):
Taka pewność jest jedynie domniemaniem, które popycha człowieka do zabawy z grzechem, do śmiałości wobec grzechu, do niezdawania sobie sprawy z powagi grzechu i do kontynuowania na drodze grzechu. Taka pewność nigdy nie doprowadzi człowieka do nieba, nigdy nie powstrzyma go przed wtrąceniem do piekła, zaiste, pogłębi ona jeszcze jego potępienie i uczyni z niego najbardziej godną pożałowania istotę spośród wszystkich potępionych, nieszczęśliwych i opuszczonych dusz. O Panie! Od takiej pewności ustrzeż mą duszę – i daj mi coraz więcej tej niebiańskiej pewności, która sprawia, że nienawidzę grzechu bardziej niż samego piekła, a moja dusza boi się bardziej popadnięcia w jakikolwiek grzech niż jedynie popadnięcia w kolejny.
Takie samo ostrzeżenie zawiera powieść autorstwa Johna Bunyana – “Wędrówka Pielgrzyma”. W drodze do Niebiańskiego Grodu, Chrześcijanin i Ufny dotarli do Góry Błogości, gdzie spotkali pasterzy, którzy dali im wgląd w ich pielgrzymkę. W dolinie, po jednej stronie wzniesienia, pasterze otworzyli pewne drzwi i polecili pielgrzymom zajrzeć do środka. Wszystko było ciemne, pełne dymu, a wszędzie naokoło dało się słyszeć jęki zgubionych.
„To, co widzicie” – rzekli pasterze – „to boczna droga do piekła – drogą, którą wchodzą hipokryci.”
„Widzę” – zauważył Ufny – „że każda z tych osób, zupełnie jak my, odgrywa jedynie pewną sztukę, a nie pielgrzymuje naprawdę. Czyż nie?”
„Tak, to prawda” – odpowiedzieli pasterze – „I oni także dość długo byli w wędrówce”.
Ostrzeżenie zawarte w odpowiedzi pasterzy – że można dość długo „pielgrzymować”, udając, aniżeli pielgrzymując naprawdę – powinno nas wyczulić na realną możliwość zwodzenia samych siebie, możliwość życia w świetle tego cielesnego domniemania o naszej właściwej pozycji w oczach Boga, gdy w rzeczywistości jest zupełnie inaczej. Niczym echo odbijają się tu słowa zwieńczające Kazanie na Górze: „Nie każdy, kto się do Mnie zwraca: Panie, Panie, wejdzie do Królestwa Niebios” (Ewangelia Mateusza 7:21).
Gdy „Panie, Panie” to tylko teologiczna wiedza, to nasza pewność zbawienia nie ma żadnych podstaw. W końcu demony też wierzą, a pozostają demonami (List Jakuba 2:19). Wiedzieć, że jest uczta weselna i że jest na nią zaproszenie, to nie wszystko. Istotnie bowiem, traktując poważnie naturę grzechu, byłoby to ostateczną dyskwalifikacją; bo znać prawdę, a żyć tak, jakby jej znając, jest większym grzechem niż naprawdę jej nie znać.
Gdy „Panie, Panie” to tylko chrześcijańskie doświadczenia, to nasza pewność zbawienia nie ma żadnych podstaw. Pomiędzy obietnicami  Ewangelii a doświadczeniem chrześcijańskim istnieje pewien nierozerwalny związek. Kiedy prawdy Ewangelii oddziałują na nasze życie, to będziemy odczuwać i doświadczać określonych rzeczy. Jednak – jak przypomina nam Jonathan Edwards w tomie rozważań zatytułowanym „Uczucia religijne” – pomiędzy przejawami łaski a dowodami łaski zachodzi istotna różnica; czynienie dowodów na podstawie naszych doświadczeń, bez żadnej prawdziwej miłości dla Chrystusa (która sama w sobie jest przejawem łaski), doprowadzi nas do wytworzenia w sobie fałszywej pewności. Jakkolwiek w naszym życiu mogą być dostrzegalne wyraźne dowody pobożności, to jednak – używając słów Edwardsa – mogą być one jedynie „powszechnym działaniem Ducha Świętego, połączonym z podstępami diabła oraz nikczemnością i przewrotnością ludzkiego serca.”
Również, gdy „Panie, Panie” to tylko chrześcijańska służba, to nasza pewność zbawienia nie ma żadnych podstaw. 
W świetle Kazania na Górze, to właśnie ten aspekt jest tym, na co nasz Pan zwraca szczególną uwagę. Ludzie będą odwoływać się do tego, że w imieniu Chrystusa prorokowali, wypędzali demony i czynili wiele potężnych dzieł. On jednak nie zaprzeczy tym faktom – zaprzeczy jedynie temu, że dokonując tych rzecz, nigdy Go nie znali.
John Murray, w eseju pt. “Pewność wiary”, przypomina nam, że pewność, jak każda okazana nam łaska, jest „podatna na wynaturzenie i nadużycie, a zaiste nie istnieje gorsze zakłamanie aniżeli zakłamanie tych, którzy uważają się za najlepszych”. Choćby dlatego mamy czynić starania, by realizować wybrzmiewające na kartach Nowego Testamentu polecenie – upewniać się co do prawdziwości naszego powołania i wybrania (2 List Piotra 1:10).
Jedyna nadzieja, która nas nigdy nie zawiedzie
Ale jak mamy to czynić? Czy wobec tak - jak mogłoby się wydawać – zniechęcających słów, jakie padły powyżej, możemy mieć autentyczną pewność zbawienia? Prawdziwie możemy! Pisma Nowego Testamentu mówią nam, że naszym największym przywilejem jest wiedzieć, iż jesteśmy dziećmi Boga. Przeto możemy powiedzieć: „Wiemy, że On trwa w nas” (1 Lista Jana 3:24).
Zwróćmy najpierw uwagę na to, że pewność zbawienia  bierze swe źródło w dziele Ducha Świętego w życiu wierzącego. Jak apostoł Jan kontynuuje w wersecie, który dopiero co zacytowaliśmy – „to natomiast, że On trwa w nas, poznajemy po Duchu, którego nam dał.” Czy nie słyszymy w tym także wspaniałych słów Pawła, zapisanych w Liście do Rzymian 8:16? Że „ten właśnie Duch świadczy wraz z naszym duchem, że jesteśmy dziećmi Boga.”? W świadomości wierzącego ma miejsce ponadnaturalne działanie – Duch żywego Boga wiedzie nas do przekonania o błogosławieństwie udziału w usynowieniu, które stało się możliwe w Jezusie Chrystusie.
A więc co dokładnie Duch czyni dla nas? Po pierwsze, sprawia, że Chrystus staje się naszym jedynym źródłem nadziei i pewności. Sprawia, że Chrystus staje się dla nas coraz większy, a tym samym usuwa wszystko, co dotąd wypełniało miejsce Chrystusa i Jego dzieła w fundamencie naszego zbawienia. Pozostawia nas spełnionych w tym, co Chrystus uczynił dla nas. 
To Chrystus jest naszą jedyną, ostateczną pewnością, nie jesteśmy nią my.
Pierwszym zbiorem dowodów naszego usynowienia jest samo Synowstwo i Służba Jezusa: to Kim jest i co dla nas uczynił.
Dlatego też Westminsterskie Wyznanie Wiary podkreśla, że autentyczna pewność jest udziałem tych, “którzy prawdziwie wierzą w Pana Jezusa”, i którzy „miłują Go szczerze” (18.1). To ci sami, którzy – używając słów Jezusa z Ewangelii Mateusza 7:24-27 – budują na skale.
Po drugie, Duch Świata wzbudza w nas pragnienie bycia podobnymi do Chrystusa. To Jego dzieło, by odnowić w nas oraz Chrystusa i przeobrazić nas na ten obraz, „z chwały w chwałę” (2 List do Koryntian 3:18). To zakłada  nienawiść wszystkiego, co jest do Chrystusa niepodobne. Chrystus przyszedł nie tylko po to, by uwolnić nas od piekła, ale również, by uwolnić nas od naszych grzechów (Ewangelia Mateusza 1:21). 

Być w Chrystusie oznacza nienawidzić obecnego grzechu, a nie jedynie przyszłej wizji piekła.
Ci, w których sercach takie dzieło zostało zapoczątkowane, są świadomi codziennej walki z „żądzami ciała, żądzami oczu oraz pychą życia” (1 List Jana 2:16). Czasem grzech zyskuje przewagę, a chrześcijanin przegrywa bitwę. Takie momenty mogą przyćmić naszą pewność, ale nie mogą pozbawić nas naszego zbawienia.
Po trzecie, Duch daje nam pragnienie bycia posłusznym Chrystusowi. Jesteśmy świadomi tego jak niedoskonale to czynimy i jak łatwo przychodzi nam nieposłuszeństwo. Wiemy, co powinniśmy robić, ale tak często czynimy to, czego nie powinniśmy (List do Rzymian 7:7-24). Jednak Bóg wypracowuje w nas wolę wykonywania Jego woli i Jego dzieła (List do Filipian 2:13). Gdy prawdziwie pragniemy być Mu posłusznym i służyć Mu, „żyć w dobrym sumieniu przed Nim” – jak ujmuje to Westminsterskie Wyznanie Wiary, to zyskujemy dowód naszej relacji z Nim. Takie postępowanie jest dowodem na nasze zbawienia, a nie jego przyczyną (List do Efezjan 2:10).
Istnieje bliski związek między działaniem Ducha Świętego w nas, które daje nam pewność zbawienia, a naszym czynieniu użytku ze zbawienia (List do Filipian 2:12). Dziecko Boże jest inspirowane pragnieniem bycia miłym Chrystusowi. Podobnie, pragnie ono uniknąć oszustwa związanego z myśleniem, że ma ono Chrystusa, gdy tak naprawdę nie ma niczego. W końcu, obłudnik nigdy nie boi się myśli, że w rzeczywistości może być prawdziwym chrześcijaninem. Ale chrześcijanin boi się, że może być tylko hipokrytą.
Czasami ten strach – który prowadzi nas do ciągłego egzaminowania naszej relacji z Bogiem – jest najzdrowszym uczuciem, jakie Bóg wlał w nasze wnętrza.
Iain Campbell
Tłumaczenie: Miszael
źródło: http://www.ligonier.org/learn/articles/true-and-false-assurance/

czwartek, 13 lipca 2017

Fałszywe upamiętanie

czwartek, lipca 13, 2017 0 Comments
Jest kilka rodzajów fałszywej pokuty, które prawdopodobnie skłoniły Augustyna do znanego stwierdzenia: „Pokuta sprowadza na wielu potępienie”. Augustyn miał na myśli fałszywą pokutę, ponieważ człowiek może oszukiwać samego siebie praktykowaniem fałszywego upamiętania się.

1. Pierwszy rodzaj fałszywego upamiętania się to doświadczenie strachu przed piekłem.

Kiedy człowiek przed długi czas żyje w grzechu i w końcu Bóg aresztuje go, wówczas pokazuje grożące mu niebezpieczeństwo, a wtedy człowiek zaczyna odczuwać strach przed piekłem. Jednak ta burza w sumieniu wkrótce przemija i człowiek uspokaja się dochodząc do wniosku, że doświadczył autentycznego upamiętania się, ponieważ odczuł jak gorzki jest grzech. Nie dajcie się zwieść: to nie jest upamiętanie się.

Achab i Judasz przeżywali udręki z powodu swoich grzechów, jednak przerażony grzesznik to coś innego niż pokutujący grzesznik.
Do wzbudzenia przerażenia w sumieniu wystarcza świadomość winy, zaś do upamiętania się pobudza nas otrzymanie łaski. Gdyby do upamiętania się wystarczał odczuwany ból i udręki sumienia, wówczas najwięcej upamiętanych byłoby w piekle, ponieważ to właśnie oni cierpią największe udręki.
Jednak upamiętanie się polega na przemianie serca. Człowiek może odczuwać udręki sumienia pomimo nieodrodzonego serca.

2. Drugi rodzaj fałszywego upamiętania się to postanowienie zerwania z grzechem.

Można składać różne śluby i podejmować pobożne postanowienia nie zabiegając o nawrócenie. Doświadczenie pokazuje nam, że ciężko chory człowiek składa uroczyste postanowienia w różnych sprawach, byle tylko wyzdrowiał. A kiedy Bóg przywraca mu zdrowie, okazuje się takim samym grzesznikiem, jak zawsze. W ten sposób objawia swoje nieodrodzone serce w nowej pokusie.

Postanowienie zerwania z grzechami może wynikać:

a. w sytuacjach krytycznych: z bólu jaki przynosi grzech, a nie z powodu zła grzechu. Takie postanowienia przemijają.

b. z obawy przed przyszłością: ze strachu przed śmiercią i piekłem. Do jakże pobożnych ślubów i postanowień zdolny jest grzesznik w obliczu śmierci i konieczności stawienia się przed sądem Bożym! Nie ufajcie pełnym pasji postanowieniem – rodzą się one w burzy, lecz umierają w ciszy.

3. Trzeci rodzaj fałszywego upamiętania się to zerwanie z wieloma grzechami.

Przyznaję, że porzucenie grzechu to wielka rzecz. Człowiek zazwyczaj tak bardzo kocha grzech, że prędzej porzuci własne dziecko niż ulubioną pożądliwość. Jednak możliwe jest zerwanie z grzechem nawet bez upamiętania się.

a. człowiek może zerwać z niektórymi grzechami, aby pielęgnować inne. W takim wypadku postępuje niczym Herod, który naprawił wiele rzeczy, ale nie zerwał kazirodczego związku z żoną swego brata.

b. człowiek może zamienić stary grzech na nowy. W ten sposób niejako odprawia starego sługę, aby zatrudnić innego. Serce zamienia jeden grzech na inny i jest nadal niezmienione. Grzesznik zamienia jeden grzech na inny, jednak nadal pozostaje grzesznikiem.

c. człowiek może porzucić grzech nie tyle mocą łaski Boże, co z wyrachowania i roztropności. Może dojść do wniosku, że chociaż jakiś grzech sprawia mu przyjemność, jednak nie służy jego interesom. Ponieważ grzech może spowodować pogorszenie zdrowia bądź szkody materialne, dlatego zrywa z danym grzechem kierując się wyrachowaniem. Prawdziwe zerwanie z grzechem następuje wtedy, kiedy pod wpływem wszczepionego pierwiastka łaski ustaje w sercu działanie grzechu – podobnie jak po zapaleniu światła zanika mrok.

W następnej części zobaczymy istotę prawdziwej pokuty.

Thomas Watson
udostępnione za uprzejmym przyzwoleniem www.wswch.pl


poniedziałek, 10 lipca 2017

Łaska strzeże wierzących

poniedziałek, lipca 10, 2017 0 Comments
Oto kilka powodów naszego bezpieczeństwa:

Boża miłość strzeże wierzących. Bóg wybrał nas w swej łaskawej miłości raz na zawsze. Jeśliby więc wierzący miał być zgubiony, to Boża miłość musiałaby zaniknąć lub zostać przez coś powstrzymana. Ale Boża miłość jest przecież niezmienna i nic nie może jej zniweczyć.

Boża moc strzeże wierzących. Gdyby choć jedna zbawiona dusza mogła zostać zgubiony, to pewnie wątpilibyśmy w Jego wszechmoc. Jego chwała stanęłaby pod znakiem zapytania; Jego mądrość okazałaby się niepełna.

Boże obietnice strzegą wierzących. Bóg dał swoim dzieciom wiele obietnic. Powiedział np. Hbr 13:5. Otrzymaliśmy te obietnice co do których niemożliwą jest rzeczą, by Bóg zawiódł (Hbr 6:18).

Boże przymierze zapewnia bezpieczeństwo wierzącym. Wierzący podlega nowemu przymierzu łaski, ustanowionemu przez Chrystusa. Jest to daleko lepsza umowa niż stare przymierze zawarte z Adamem (które było tymczasowe, obdarzało życiem tak długo, jak długo człowiek był doskonale posłuszny). Nowe przymierze nazwane zostało „wiecznym przymierzem”. Bóg mówi: Jr 32:39-40. Co dałoby większe bezpieczeństwo niż przymierze takie jak to?

Boża wierność zabezpiecza wierzących. Bóg mówi: nie złamię wierności mojej (Ps 89:33). Rozraduj się więc ty, który wierzysz i jesteś słaby! Podstawa na której opierasz swe zaufanie, jest mocna – mocniejsza od problemów życia, mocniejsza od strachu przed śmiercią, mocniejsza od lęku przed sądem. Bóg jest nie tylko mocny, łaskawy i pełen prawdy. On jest także wierny!

Wartość ofiary Chrystusa. Jego modlitwy wstawiennicze za lud oraz nasze zjednoczenie z nim zapewniają bezpieczeństwo wierzącym. Czy wycierpiałby tak wiele tylko po to, by stracić tych, których odkupił? Skoro jest odpowiedzialny przed Ojcem, który posłał go aby z tego wszystkiego, co mu dał, nic nie stracił (J 6:39), to czy możemy przypuszczać, że zawiedzie? Czy sądzimy, że Ojciec który ma w Nim upodobanie, nie wysłucha Jego modlitw? Skoro wierzący jako członkowie duchowego ciała, którego On jest głową, są z nim zjednoczeni, jak mogą być zgubieni?

Duch Święty zamieszkujący w wierzących strzeże ich. Jest ich przewodnikiem i wzmacnia ich. Żyje w nich, aby przyprowadzić ich do chwały. Jest rękojmią dziedzictwa naszego (Ef 1:14). Taka rękojmia z pewnością gwarantuje, że wierzący osiągną przyszłe dziedzictwo.

Pismo Święte i obrzędy w Kościele (zwiastowanie prawd biblijnych, chrzest i Wieczerza Pańska), są dane aby strzec wierzących. Obietnice, napomnienia, przykłady i ostrzeżenia zawarte w Biblii współdziałają, aby prowadzić wierzącego. Dzięki obrzędom w Kościele wiara chrześcijańska jest utwierdzona, ich świętość doskonalsza, a ich zrozumienie pogłębione.

Podsumowując, mamy wiele powodów ku temu, aby zgodzić się z Paweł, że gdy Bóg rozpoczął dobre dzieło, z pewnością doprowadzi je do końca (Flp 1:6).

Bożych obietnic nie otrzymaliśmy po to, by swobodnie grzeszyć. Boża łaska rozpoczęła w wierzących dzieło zbawienia i Bóg łaskawie przygotował wszystko co jest konieczne, aby zapewnić im osiągnięcie doskonałości. Zaprawdę szczęśliwi ci, którzy żyją w królestwie łaski.

Abraham Booth
oprac. na podstawie "Tylko łaska"


wtorek, 4 lipca 2017

Krótka odpowiedź brzmiałaby: “tak”. Ale niewiele by nam ona mówiła. Dlatego wyjaśnijmy najpierw kilka kwestii i wypełnijmy je biblijnym znaczeniem.
Bądźmy świadomi tego faktu (który dla wielu może być zaskakujący), że w grece Nowego Testamentu nie występuje ani razu słowo „legalizm”. To słowo nie pojawia się w żadnym współczesnym przekładzie Pisma Świętego. 

Nie ma go w ESV, NIV, NASB ani w NKJV (autor wymienia popularne przekłady Biblii na język angielski – przyp. tłum.) Co z tego wynika? Otóż to, że niespotykana częstotliwość i pewnego rodzaju pewność, z jaką używamy tego słowa obecnie – i to w negatywnym świetle, dla skrytykowania innej osoby – stawia nas na bardzo niepewnym gruncie. I to nie dlatego, że zjawisko, które to słowo opisuje, nie istnieje, ale dlatego, że możemy być nieświadomi o czym tak naprawdę mówimy.

A nawet jeśli jesteśmy świadomi znaczenia słowa „legalizm”, to możemy zapomnieć, że nie jest to biblijny język. A może nawet znaczenie, które temu słowu przypisujemy nie mieści się w ramach biblijnego standardu. Niemniej jednak, słowo „legalizm” weszło już chyba do codziennego słownika wielu chrześcijan – wręcz trudno jest uwierzyć, jak często jest ono używane i z jak wielkim przekonaniem. Wobec tego, sięgnijmy do Pisma Świętego i sprawdźmy do czego w Biblii to słowo się odnosi. Wymieńmy najpierw cztery rzeczy, którym często przypisuje się miano „legalizmu”, a których Nowy Testament nie potępia, a – wręcz przeciwnie – do nich zachęca. Używam tu słowa „legalistyczny” w jego negatywnym świetle tylko dlatego, że tak powszechnie bywa to słowo używane, mimo że w tym przypadku Biblia określa te zachowania jako dobre.

1. Nie jest legalizmem wiara, że zmienione życie, prowadzone w miłości i w uświęceniu, jest nieuniknione do naszego zbawienia. W Liście do Hebrajczyków 12:14 czytamy: „Dążcie do … uświęcenia, bez którego nikt nie zobaczy Pana.” Z kolei w Liście do Efezjan 5:5 padają takie oto słowa: „Tego bowiem możecie być pewni, że żadna osoba rozwiązła, nieczysta, chciwa, to znaczy służąca innym sprawom zamiast Bogu, nie ma udziału w Królestwie Chrystusa i Boga.” Biblijna prawda jest taka: krew Chrystusa i Jego sprawiedliwość jest jedyną podstawą naszej pełnej akceptacji przez Boga. Jednak nowe życie – w miłości i w uświęceniu – którego przejawów z całej siły pragniemy, gotowi odciąć rękę, gdy to będzie konieczne, jest w tym znaczeniu niezbędne, że demonstruje ono autentyczność naszej wiary – tego, że jesteśmy w Chrystusie, prawdziwie zrodzeni na nowo. 
Dlatego nie jest legalizmem bycie poważnym w temacie uświęcenia.
2. Nie jest legalizmem myślenie o życiu chrześcijańskim jako o życiu w posłuszeństwie, kierowanym przykazaniami i poleceniami Jezusa. Słowa „posłuszeństwo” i „przykazania” nie są w żadnym stopniu naznaczone legalizmem w świetle Nowego Testamentu. Spójrzmy do Listu do Filipian (2:12) – „Dlatego, moi ukochani, jako zawsze posłuszni, nie tylko, gdy jestem z wami, lecz tym bardziej, gdy mnie nie ma – czyńcie użytek ze swego zbawienia, w poczuciu czci i odpowiedzialności wobec Pana.” Oraz – „O tym, że Go poznaliśmy, upewniamy się przez to, że przestrzegamy Jego przykazań” (1 List Jana 2:3).

3. Nie jest legalizmem, gdy chrześcijanin czyni swoim życiowym celem podobanie się Bogu poprzez sposób, w jaki żyje. Usprawiedliwienie jedynie na podstawie wiary wcale tego nie wyklucza; wręcz przeciwnie – ono czyni to możliwym. „Lecz zanim się to stanie, stawiamy sobie za cel, aby niezależnie od tego, czy zostajemy tu, czy też stąd odchodzimy, Jemu się podobać” (2 List do Koryntian 5:9).

4. Nie jest legalizmem ostrzeganie tych, którzy uważają się za chrześcijan, by w ten sposób pobudzić ich do czujności w podążaniu drogą uświęcenia. Zadajcie zatem śmierć temu, co w członkach ziemskie. Mam na myśli rozwiązłość, nieczystość, zmysłowość, złe pragnienia i zachłanność równoznaczną z bałwochwalstwem. One to ściągają Boży gniew na nieposłusznych synów (Paweł odnosi się do ludzi, którzy są już chrześcijanami)” (List do Kolosan  3:5-6). Skoro tak, to nie postępujmy w ten sposób!

W Ewangelii Mateusza 5:30 czytamy następujące słowa: „Podobnie jeśli twa prawa ręka przywodzi cię do upadku, odetnij ją i odrzuć jak najdalej od siebie. Lepiej dla ciebie (tak, dla ciebie, uczniu – Piotrze, Jakubie, Janie, i Ty, który czytasz te słowa) będzie, by zginął jeden z twych członków, niż żeby całe twe ciało miało znaleźć się w miejscu wiecznej kary.” Nie jest złe i nie jest legalizmem używanie tego typu słów (używanych przez Jezusa i apostołów), by ostrzegać innych chrześcijan i przez to pobudzać ich do uśmiercania grzechu w ich życiu.

Wobec tego  - jeśli bowiem to nie jest legalizm – to czym on jest? Jakie byłoby znaczenie tego słowa? Jakie zachowanie, potępiane przez Nowy Testament, moglibyśmy prawdziwie określić mianem „legalizmu”? Spróbuję podać trzy znaczenia słowa „legalizm”. Słowo to jest w tych znaczeniach używane (i powinno być), jednak powinniśmy za każdym razem precyzyjnie wyjaśniać w jakim znaczeniu posługujemy się tym słowem.

1. Możemy nazwać kogoś „legalistą”, jeśli jest nadmiernie drobiazgowy w kwestii zachowań, które nie są ani zakazane, ani zalecane przez Nowy Testament. O tym głównie czytamy w 14 rozdziale Listu do Rzymian. Streszcza się to w słowach: „Ten, który jada, niech nie odrzuca tego, który nie jada. Ten natomiast, który nie jada, niech nie osądza tego, który jada, bo przecież Bóg go przygarnął” (List do Rzymian 14:3). Takie odrzucanie i takie osądzanie  byłoby w tym znaczeniu legalistyczne.

2. Możemy nazywać kogoś „legalistą”, jeśli nie dostrzega, że cały mojżeszowy system ofiar i kapłańskich obrzędów, rytuałów oczyszczenia, praw związanych z jedzeniem, innymi słowy – tego wszystkiego, co odróżniało Izrael od innych narodów – nie jest wiążący dla chrześcijanina. Czytamy przecież: „Gdy Pan mówi: nowe, pierwsze uznaje za przedawnione” (Hebrajczyków 8:13). „Teraz jednak jesteśmy wolni od Prawa, od kiedy umarliśmy dla naszych zniewoleń, po to, by służyć w nowym duchu, a nie według przestarzałej litery” (zobacz także Rz. 7:4).

3. W końcu, możemy nazwać „legalistą” taką osobę, która traktuje Prawo oraz jakiekolwiek inne moralne zachowanie jako podstawę całkowitego uznania w oczach Boga – zamiast dostrzegać ją tam, gdzie ona naprawdę jest – czyli w krwi i w sprawiedliwości Chrystusa. „Co bowiem było niemożliwe dla Prawa, ponieważ ciało czyniło je bezsilnym, tego dokonał Bóg” -  czytamy w Liście do Rzymian (8:3). A zatem czego Bóg dokonał? „On to zesłał Syna swego w ciele podobnym do ciała grzesznego i dla usunięcia grzechu wydał w tym ciele wyrok potępiający grzech”. 
Nasze potępienie nigdy nie będzie miało miejsca – czego nie byliśmy w stanie osiągnąć przez przestrzeganie Prawa – Bóg osiągnął na krzyżu.
W tym sensie, List do Galacjan 5:2-3 wybrzmiewa jeszcze dosadniej: „I raz jeszcze oświadczam każdemu człowiekowi, który poddaje się obrzezaniu: jest on zobowiązany zachować wszystkie przepisy Prawa.” Co oznacza, że jeśli chcesz używać obrzezania jako jednego z elementów Twojego zaakceptowania przez Boga, to musisz podążać w kierunku całkowitego i doskonałego przestrzegania prawa. Więc lepiej skończ z tym i zawierz wszystko w tej kwestii Jezusowi Chrystusowi.

Wracając do tematu – tak, uważam, że ktoś może być legalistą w tym, żeby legalistą nie być. Spróbuję to zobrazować. Zresztą, dostrzegam ten obraz współcześnie. A więc – wyobraź sobie osobę, która uważa innego chrześcijanina za nadmiernie skupionego na rzeczach, które nie są zakazane ani nakazane przez Nowy Testament, np. modlitwa przed posiłkami, codzienny czas poświęcony Bogu, rodzinne czytanie Biblii i modlenie się wieczorami, powstrzymywanie się od picia alkoholu, oglądania filmów, w których można spotkać się z nagością, itp. O żadnym z tych zachowań nie wspomina wprost Nowy Testament.

I wyobraź sobie dalej, że ta osoba (tzw. wolna, odrzucająca wszelki legalizm) staje się nadmiernie skupiona na czynieniu dokładnie tych rzeczy, których druga osoba unikała. Dostrzeż, że nagle te rzeczy stają się dla niej obowiązkowe tylko w tym celu, żeby udowodnić swój brak legalizmu. W końcu jest „wolna”. Może w ten sposób podkreślić swoją odmienność w stosunku do tych rzeczy, które były bądź nie były praktykowane przez inne pokolenia. W rzeczywistości jednak ta wolność może być tak samo zniewoleniem (w dążeniu do bycia innym), jak zniewoleniem ku tradycji może być tzw. legalizm, który odrzuca.

Tak więc można być legalistą w dążeniu do nie bycia legalistą. Głównym jednak wyzwaniem obecnie jest wiedzieć, co oznacza to słowo i czy aby na pewno używając go, używam go w biblijnym kontekście.

John Piper
Tłumaczenie: Miszael
Źródło: http://www.desiringgod.org/interviews/can-we-be-legalistic-about-not-being-legalists