Czy zauważyliście, że pewne zjawiska życia są wyraźnie nacechowane możliwością przynoszenia zarówno dobra, jak i zła? Weźmy na przykład ogień, potężny żywioł, który niegdyś stał się jednym z najważniejszych cywilizacyjnych sprzymierzeńców człowieka. Wesoło buzujące płomienie przynosiły ze sobą poczucie bezpieczeństwa i ciepłą strawę, lecz również one w krótkim czasie potrafiły pochłonąć całe połacie lasu.
A seks? Także on bywa czymś bardzo dobrym i bardzo złym. Chociaż Bóg przeznaczył go do tego, by związał ze sobą męża i żoną, dał im przyjemność, obdarzył dziećmi, to nadużywanie seksu przynosi poczucie winy, niepokój serca i łzy.
Tak samo jest z cierpieniem. Poprzez cierpienie Bóg kształtuje nasze charaktery, wzbogaca nasze osobowości, ale również poprzez cierpienie własnowolnie możemy wpaść w pułapkę egoizmu i egocentryzmu. Straciłam wiele godzin litując się nad sobą. Nie mogłam uwolnić się od wizji Boga, który doprowadził do mojego wypadku, aby wyrównać ze mną rachunki za moje grzechy.
Tymczasem Bogu całkowicie obca była taka taktyka i argumentacja. Faktem jest, chociaż w owym czasie nie przychodziło mi do głowy, że ta straszliwa próba, jaką był mój paraliż, wynikała z Jego miłości. I nie tylko miłości do mnie, lecz i do tych, którzy mnie otaczali, ponieważ jednym z celów Boga, dla których poddaje nas próbom, jest tworzenie społeczności opartej nie tylko na emocjonalnym odczuciu sympatii, ale także na konkretnej, wzajemnej pomocy.
Joni Eareckson Tada