5sola.pl

Soli Deo Gloria

niedziela, 26 maja 2019

Świętość Boga - R.C. Sproul

Musiałem wyjść. Głębokie, nieodparte wołanie wyrwało mnie ze snu; czułem, że wzywa mnie coś świętego. Słyszałem tylko rytmiczne tykanie budzika na biurku. Było niewyraźne, nierzeczywiste,  jakby dochodziło z zanurzonej w morskiej otchłani komnaty. Trwałem między jawą a snem, na zacierającej się granicy między świadomością a nieświadomością. Zawieszony niebezpiecznie na krawędzi, w miejscu, gdzie docierające z zewnątrz dźwięki nadal mogą wtargnąć do rodzącej się w mózgu ciszy, gdy już poddajesz się obezwładniającej nocy. Śpiący, ale jeszcze świadomy. Przebudzony, lecz nie czujny. Nadal wrażliwy na wewnętrzne wezwanie: „Wstań. Wyjdź z pokoju”.

Wołanie przybrało na sile, stało się naglące, niemożliwe do zignorowania. W nagłym przypływie przytomności usiadłem i opuściłem nogi na podłogę. Senność odeszła natychmiast, a ciało gotowe było do działania. Chwilę później, ubrany, wyszedłem z akademika. Utkwił mi w pamięci wskazujący godzinę zegar. Za dziesięć dwunasta.

Chłód nocnego powietrza zamienił śnieg w twardą pierzynkę. Chrupał pod nogami, gdy szedłem ku centrum campusu. Księżyc okrywał bladym całunem budynki college’u, których rynny zdobiły gigantyczne sople krople wody uwięzione w przestrzeni, twarde sztylety lodu przypominające zamarznięte kły. Najzdolniejszy architekt nie zaprojektowałby tych naturalnych gargulców.
Koła zębate w zegarze na szczycie Starej Wieży ruszyły do przodu, a wskazówki spotkały się w pionowym uścisku. Ułamek sekundy przed kurantem usłyszałem głuche stęknięcie mechanizmu. Cztery tony oznaczały pełną godzinę. Po nich rozbrzmiało dwanaście równych, donośnych uderzeń. Liczyłem je w myślach – jak zawsze – aby sprawdzić, czy może tym razem zegar się pomyli. Nie mylił się nigdy. Dokładnie dwanaście uderzeń rozbrzmiało z wieży niczym stuk sędziowskiego młotka gniewnie uderzającego o metal.

Kaplica skrywała się w cieniu Starej Wieży. Zrobione z ciężkiego dębu drzwi wyginały się w gotyckim łuku. Otworzyłem je i wszedłem do przedsionka. Gdy się zatrzasnęły, ich szczęk odbił się echem od kamiennych murów nawy.
Zaskoczyło mnie jego natężenie, dziwnie kontrastujące z odgłosami codziennych nabożeństw, w czasie których dźwięk otwieranych i zamykanych drzwi zagłuszali zajmujący przydzielone miejsca studenci. Pustka nocy tylko go wzmocniła.
Stałem w przedsionku, pozwalając oczom przywyknąć do ciemności. Blade światło księżyca sączyło się przez przyciemnione witraże okien.

Dostrzegałem zarysy ławek i przejście między nimi, prowadzące do prezbiterium. Wyczuwałem majestat tamtej przestrzeni, potęgowany przez łuki sklepienia. Miałem wrażenie, że ciągną mą duszę w górę niczym wielka, wyciągnięta ręka sięgająca w dół, by mnie podnieść.
Powoli i z namysłem ruszyłem ku schodom prowadzącym do prezbiterium. Odgłos kroków na kamiennej posadzce przywołał przerażające obrazy niemieckich żołnierzy, maszerujących w podbitych ćwiekami butach po kocich łbach ulic. Moje kroki nadal rozbrzmiewały w przejściu, gdy dotarłem do wyłożonego dywanem prezbiterium.

Tam padłem na kolana – dotarłem do celu. Byłem gotowy poznać źródło owego wezwania, które wyrwało mnie ze snu.

Bez słów trwałem w pozycji modlitwy. Klęczałem w ciszy, pozwalając, by napełniała mnie obecność świętego Boga. Moje serce sygnalizowało znamienność tej chwili, łomocząc w piersi. Przeszył mnie zimny dreszcz i poczułem lęk. Opierałem się chęci ucieczki przed złowieszczą obecnością, która mnie pochwyciła.

Paniczny strach minął, ale nadciągała kolejna fala, tym razem inna. Moją duszę zalał pokój, który w jednej chwili ukoił i dał odpocząć strapionemu duchowi. Poczułem swobodę i zapragnąłem w niej trwać. Bez słowa. Bez ruchu. Napawać się, tak po prostu, obecnością Boga. Tamten moment zmienił moje życie. Jakaś część mojego ducha doznała raz na zawsze ukojenia. Nie było już odwrotu – potężne doświadczenie tamtej chwili odcisnęło na mnie niezatarty ślad. Byłem sam na sam z Bogiem. Świętym Bogiem. Wspaniałym Bogiem. Bogiem, który w jednym momencie mógł przepełnić mnie strachem, a w następnym pokojem.

W tamtej chwili zrozumiałem, że dane mi było skosztować ze Świętego Graala. Napełniło mnie nowe pragnienie, którego nie mógł zaspokoić świat. Powziąłem postanowienie: będę się więcej uczył, będę szukał tego Boga, który zamieszkuje ciemne gotyckie katedry i który wtargnął do mojego akademika, by wyrwać mnie z pełnego obojętności uśpienia.

Co skłania studenta, by ciemną nocą szukał Bożej obecności? Tam tego dnia w trakcie wykładów popołudniowych wydarzyło się coś, co zaprowadziło mnie nocą do kaplicy. Byłem świeżo nawróconym chrześcijaninem. Moje nawrócenie było nagłe i gwałtowne, niczym replika wydarzeń na drodze do Damaszku. Moje życie wywróciło się do góry nogami, a ja sam zostałem napełniony gorliwością do kosztowania słodyczy Chrystusa. Pochłonęła mnie ta nowa pasja – do studiowania Słowa Bożego, do praktykowania modlitwy, do pokonywania słabości charakteru, do wzrastania w łasce. Z całych sił pragnąłem, by moje życie służyło Chrystusowi.

„Panie, chcę być chrześcijaninem”, wyśpiewywała moja dusza. Czegoś jednak brakowało mojemu chrześcijańskiemu życiu u jego początków. Przepełniała mnie gorliwość, ale cechująca się płytkością, specyficzną prostotą, która sprawiała, że byłem człowiekiem jednowymiarowym, swego rodzaju unitarianinem, czczącym Drugą Osobę Trójcy Świętej. Wiedziałem, kim jest Jezus, ale Bóg Ojciec był dla mnie kompletną tajemnicą. Pozostawał w ukryciu – enigmatyczny dla umysłu i obcy dla duszy. Jego twarz spowijał czarny woal.

Taki stan rzeczy zmieniły zajęcia z filozofii. Nie byłem nimi zbyt zainteresowany. Chciałem jak najszybciej mieć za sobą tamten nużący przedmiot. Zdecydowałem się na studia biblijne i – jak uważałem – abstrakcyjne spekulacje w czasie zajęć z filozofii były czystą stratą czasu. Kłótnie filozofów na temat umysłu czy wątpliwości zdawały mi się bez znaczenia. Nie wnosiły nic, co karmiłoby moją duszę czy rozpalało wyobraźnię. Nic, tylko nudne i skomplikowane intelektualne zagadki, całkowicie mi obojętne. Do owego zimowego popołudnia.

Wykład dotyczył chrześcijańskiego filozofa, Aureliusza Augustyna, który został później kanonizowany przez Kościół rzymskokatolicki. Znamy go jako św. Augustyna. Profesor nauczał o jego poglądach na temat stworzenia świata.
Znałem biblijny opis dzieła stworzenia. Wiedziałem, że Stary Testament otwierają słowa: „Na początku Bóg stworzył niebo i ziemię”. Nigdy jednak nie zastanawiałem się dłużej nad dziełem stworzenia. Św. Augustyn dogłębnie badał tę pełną chwały tajemnicę i stawiał pytanie: „Jak to się dokonało?”.

„Na początku [...]” „Dawno, dawno temu” – tak zaczynają się bajki. Problem w tym, że na początku nie istniał czas – w obecnym rozumieniu – a zatem nie można było powiedzieć, że coś było dawno albo dawniej. W naszym rozumieniu początek to pewien punkt startowy umieszczony w pewnym okresie czasu. Kopciuszek miał matkę i babkę. Jego historia, która rozpoczęła się „dawno, dawno temu”, nie została zainicjowana u początku początków.
Przed jego narodzinami żyli już królowie i królowe, istniały kamienie i drzewa, konie, zające i żonkile.

A co było przed Księgą Rodzaju 1:1? Stworzeni ludzie nie mieli rodziców czy dziadków. Nie było książek historycznych, bo nie było historii. Przed stworzeniem nie było królowych i królów, kamieni i drzew. Nie było nic; nic, prócz Boga oczywiście. W tamtym właśnie miejscu zajęcia zaczęły przyprawiać mnie o ból głowy. Przed początkiem świata nie było nic. Ale niby czym jest to nic? Próbowałeś kiedyś myśleć o niczym? Gdzie to nic znaleźć? Nigdzie, oczywiście. Dlaczego? Ponieważ to nic, a nic nie istnieje. Nie może istnieć, bo gdyby istniało, to byłoby czymś, a nie niczym. Czy i ciebie zaczyna już boleć głowa? Zastanów się przez chwilę. Nie mógłbym stwierdzić, że o tym myślisz, ponieważ nic nie jest tym. Mógłbym jedynie powiedzieć, że „nic nie jest”. Jak więc rozmyślać o niczym? Nie da się. To po prostu niemożliwe. Myśląc o niczym, zawsze myślimy o czymś. Jak tylko próbuję myśleć o niczym, zaraz wyobrażam sobie mnóstwo „pustego” powietrza. Ale powietrze to coś. Ma ciężar i substancję. Wiem to, bo doskonale zdaję sobie sprawę z tego, co się dzieje, gdy gwóźdź przebije oponę w moim samochodzie. 

Jonathan Edwards powiedział kiedyś, że nic jest tym, o czym marzą pogrążone we śnie kamienie. Nie jest to pomocne. Mój syn zaproponował o wiele lepszą definicję niczego. Gdy był w gimnazjum, pewnego dnia po jego powrocie ze szkoły zapytałem: „Co dziś robiłeś, synu?”. Odpowiedź, jak każdego dnia zresztą, brzmiała: „Nic”. Zatem mogę opisać nic najlepiej jako „to, czym mój syn zajmował się każdego dnia w gimnazjum”. W naszym rozumieniu proces twórczy obejmuje kształtowanie i formowanie farby, gliny, nut na papierze czy innej substancji. Z naszego doświadczenia wynika, że nie ma takiego malarza, który maluje bez farb, pisarza piszącego bez słów czy kompozytora komponującego bez nut. Zawsze punktem wyjścia dla artysty jest coś. Artysta kształtuje, formuje, zmienia konkretne materiały. Nigdy jednak nie pracuje z niczym.

Św. Augustyn nauczał, że Bóg stworzył świat z niczego. Akt stworzenia przypominał moment, w którym magik wyciąga z kapelusza królika. Tyle tylko, że Bóg nie miał królika, a nawet kapelusza. Mój sąsiad jest uzdolnionym stolarzem, który specjalizuje się między innymi w budowaniu szaf dla profesjonalnych magików. Pokazał mi kiedyś swój warsztat, a przy okazji mogłem zobaczyć, jak konstruuje się magiczne pudła i szafy. Cała sztuczka polega na sprytnym wykorzystaniu luster. Magik, prezentując na scenie puste pudełko czy kapelusz, pokazuje tak naprawdę pół pudełka czy kapelusza. Przykładowo weźmy taki „pusty” kapelusz. W połowie kapelusza zamocowane jest lustro, które odbija pusty bok kapelusza. W efekcie iluzji mamy wrażenie, że widzimy oba boki pustego kapelusza. W rzeczywistości jesteśmy w stanie zobaczyć jedynie połowę kapelusza. W drugiej połówce można więc swobodnie schować białe gołębie czy puchatego króliczka. Nie za wiele w tym magii, prawda?

Bóg nie stworzył świata, używając luster. Do tego potrzebowałby na początek połowy świata i wielkiego lustra do ukrycia jego drugiej połówki. Akt stworzenia polegał na powołaniu do istnienia wszystkiego, co jest, także luster. Bóg stworzył świat z niczego. W jednym momencie nie było niczego, a w drugim, nagle, na polecenie Boga powstał wszechświat.

Wracamy tym sposobem do pytania: jak On to zrobił? Jedyna wskazówka, którą daje nam Biblia, jest taka, że Bóg powołał wszechświat do istnienia przez słowo. Św. Augustyn nazywał to „boskim imperatywem” lub „boskim fiat”. Wiemy, że imperatyw to nakaz. Tym samym jest fiat. Św. Augustyn, mówiąc o fiat, nie miał na myśli włoskiej marki samochodów. Według słownika fiat to stwórczy nakaz lub akt woli. W tej chwili piszę tę książkę na komputerze wyprodukowanym przez IBM. Jest to sprzęt sprawiający wrażenie, skomplikowany – biorąc pod uwagę wszystkie jego części. Zaprogramowano go tak, by reagował na konkretne polecenia. Jeśli, pisząc na klawiaturze, zrobię błąd, nie sięgam po gumkę do ścierania. Aby poprawić pomyłkę, wciskam klawisz polecenia, a komputer sam ją koryguje. Komputer działa poprzez fiat. Jednakże moc mojego fiat jest ograniczona. Skuteczne są tylko takie nakazy fiat, które wcześniej zostały zaprogramowane w pamięci komputera. Miło byłoby powiedzieć po prostu: Napisz za mnie całą książkę, a ja w tym czasie pogram w golfa. Tyle że mój komputer tego nie potraf. Mogę wydać mu najmocniejsze polecenie, jakie znam: Napisz tę książkę!, ale on jest zbyt uparty by mnie posłuchać. 

Boże fiat nie są tak ograniczone. On może stwarzać wyłącznie na mocy Swego boskiego nakazu. Jest w stanie stworzyć coś z niczego, wyprowadzić życie ze śmierci. 

Zdoła to uczynić samym brzmieniem Swego głosu. Pierwsze dźwięki, jakie rozbrzmiały we wszechświecie, to głos Boga nakazującego: „Niech się stanie!”. Nie powinienem twierdzić, że to pierwsze dźwięki we wszechświecie, ponieważ, zanim rozbrzmiały w ogóle, nie było wszechświata. Bóg krzyknął w pustkę. Może brzmiało to niczym pierwotny krzyk skierowany w pustą ciemność. Nakaz stworzył molekuły, które mogły nieść fale dźwiękowe Bożego głosu coraz dalej w przestrzeń. Falom dźwiękowym zabrałoby to jednak zbyt dużo czasu. Szybkość, z jaką rozszedł się ten nakaz, przekraczała prędkość światła. Gdy tylko słowa wyszły z ust Stwórcy, zaczęło się poruszenie. Gdzie rozbrzmiał Jego głos, tam powstawały gwiazdy, świecąc nieopisaną jasnością w rytm anielskich pieśni. Potęga boskiej energii rozlała się po przestworzach niczym kalejdoskop barw na palecie wybitnego artysty. Komety ruszyły po niebie z migoczącymi jak noworoczne fajerwerki ogonami.

Akt stworzenia to pierwsze, a zarazem najbardziej olśniewające wydarzenie w historii. Najwyższy Architekt patrzył na swój złożony szkic i wydając polecenia, ustanowił granice świata. Przemówił, zamykając morza w ich zbiornikach oraz napełniając chmury deszczem. Powiązał plejady, spiął pasem gwiazdozbiór Oriona. Przemówił ponownie, a ziemia pokryła się sadami w rozkwicie pełni życia. Kwiaty rozkwitały niczym po wiosennym deszczu. Drzewa śliw, pokryte kwieciem w odcieniach lawendy, kołysały się z wdziękiem azalii i forsycji.

Bóg przemówił raz jeszcze, a wody zaroiły się od stworzeń. Ślimak morski schował się w cieniu płaszczki, natomiast ogromny marlin wynurzył się, rozpryskując wodę swym ogonem. Po raz kolejny przemówił, a rozległ się ryk lwa i beczenie owiec. Pojawiły się czworonożne zwierzęta, pająki o ośmiu odnóżach i skrzydlate insekty. A Bóg widział, że to było dobre. Następnie, Bóg zszedł na ziemię i starannie uformował garść prochu ziemi. Delikatnie uniósł do swych ust i tchnął w niego. Proch drgnął. Zaczął myśleć. Zaczął czuć. Zaczął uwielbiać. Ożył, naznaczony obrazem swego Stwórcy.

Zastanów się nad wskrzeszeniem Łazarza. W jaki sposób Jezus tego dokonał? Nie wszedł do grobu, w którym leżały gnijące zwłoki Łazarza. Nie musiał przeprowadzić resuscytacji metodą usta–usta. Stanął przed grobem i, z daleka, donośnym głosem, zawołał: „Łazarzu, wyjdź na zewnątrz!”. Krew zaczęła krążyć w żyłach Łazarza, fale mózgowe na nowo mogły pulsować. W nagłym przypływie życia Łazarz porzucił grób i wyszedł na zewnątrz. Tym właśnie jest stworzenie fiat, moc boskiego imperatywu.

Niektórzy współcześni teoretycy wierzą, że świat został stworzony przez nic. Zauważ różnicę między stwierdzeniem, że świat został stworzony z niczego, a stwierdzeniem, że został stworzony przez nic. Według tego współczesnego przekonania królik wychodzi z kapelusza bez królika, kapelusza, a nawet – bez magika. Ten pogląd jest o wiele bardziej cudowny niż teza biblijna. Sugeruje bowiem, że nic stworzyło coś. Co więcej – twierdzi, że wszystko zostało stworzone przez nic. Niesamowity wyczyn!

Nie, niemożliwe, by w erze nauki żyli ludzie, którzy twierdzą, że wszechświat został stworzony przez nic. A jednak. Jest ich całe mnóstwo. Z pewnością nie ujmują tego tak jak ja. I prawdopodobnie byliby niezadowoleni ze sposobu, w jaki przedstawiłem ich poglądy. Bez wątpienia zaprotestowaliby, mówiąc, że zaprezentowałem wykrzywioną karykaturę ich wyrafinowanego stanowiska. W porządku. To prawda – nie utrzymują, że wszechświat został stworzony przez nic; utrzymują, że został stworzony przez przypadek.

Ale przypadek to właściwie nic. Nie ma ciężaru, wymiarów, siły. Jest zaledwie słowem, którego używamy, by opisać matematyczne prawdopodobieństwo. Nie może nic zrobić. Nie może nic zrobić, bo jest niczym. Powiedzieć, że wszechświat został stworzony przez przypadek, to jak powiedzieć, że powstał z niczego. To intelektualne szaleństwo. Jakie są szanse, że wszechświat został stworzony przez przypadek? Św. Augustyn rozumiał, że świat nie mógł powstać z przypadku. Wiedział, że potrzebne było coś lub ktoś – pełen mocy stwórczej – by móc wykonać to zadanie. Miał świadomość, że coś nie może zrodzić się z niczego. Rozumiał, że gdzieś, w jakiś sposób, coś – lub ktoś – musiało mieć moc istnienia. W przeciwnym wypadku jedynym, co mogłoby teraz istnieć, byłoby nic. „Na początku Bóg”, mówi Biblia. Bóg, którego uwielbiamy, jest Bogiem, który był od zawsze. Tylko On może stwarzać byty, ponieważ tylko On ma moc istnienia. On nie jest niczym. Nie jest przypadkiem. Jest czystym Bytem, Jedynym, który ma moc samoistnienia. Jedynie On jest wieczny. Jedynie On ma władzę nad śmiercią. Jedynie On może słowami powoływać do istnienia światy Swoim fiat, mocą Swego rozkazu. Taka moc jest powalająca, wspaniała. Zasługuje na szacunek, na pokorny podziw. To słowa św. Augustyna – że Bóg stworzył świat z niczego wyłącznie mocą Swojego głosu – przywiodły mnie tamtej nocy do kaplicy.

Wiem, co to znaczy nawrócić się. Zdaję sobie sprawę z tego, co to znaczy narodzić się na nowo. Rozumiem też, że człowiek rodzi się na nowo tylko raz. Gdy Duch Święty przywraca nasze dusze do nowego życia w Chrystusie, nie zaprzestaje Swej pracy. Nieustannie w nas działa. Ustawicznie nas przemienia.
Moje doświadczenie na zajęciach z filozofii, gdy rozmyślałem o stworzeniu świata, było niczym ponowne narodzenie na nowo; niczym nawrócenie, jednak nie tylko do Syna Bożego, ale także i do Boga Ojca. Nagle odkryłem w sobie pasję, by Boga Ojca poznawać. Chciałem przeniknąć Go w Jego majestacie, mocy i wzniosłej świętości. Moje nawrócenie do Boga Ojca nie przebiegło bez trudności. Choć byłem pod ogromnym wrażeniem Boga, który z nicości stworzył wszechświat, nie dawał mi spokoju fakt, że żyjemy w świecie pełnym trosk, w rzeczywistości przesiąkniętej złem. Zrodziło się we mnie kolejne pytanie: jak dobry i święty Bóg mógł stworzyć świat, który pogrążony jest w takim chaosie? Gdy studiowałem Stary Testament, nie dawały mi spokoju historie o tym, jak Bóg wydawał nakaz rzezi kobiet i dzieci, kiedy na miejscu uśmiercił Uzzę dlatego, że ten dotknął Arki Przymierza, czy inne opowieści, które zdawały się odsłaniać brutalne oblicze Boga. Jak mógłbym kiedykolwiek takiego Boga pokochać? Centralnym motywem, koncepcją, która nieustannie przewija się w Piśmie Świętym, jest myśl, że Bóg jest święty. To słowo było mi obce. Nie byłem pewien, co ono oznacza. Zacząłem zatem – starannie i wytrwale – szukać odpowiedzi. 

Do dziś pytanie o świętość Boga mnie pochłania. Jestem przekonany, że jest to jedna z najważniejszych kwestii, z jaką musi się zmierzyć każdy chrześcijanin. O nią opiera się całe nasze zrozumienie Boga i chrześcijaństwa. Pojęcie świętości jest tak kluczowe w nauczaniu biblijnym, wszak o Bogu napisane jest, że „święte jest jego imię” (Łk 1:49). Jego imię jest święte, ponieważ On jest święty. Jednak nie zawsze jest On traktowany ze świętą czcią. Jego imię miesza się z błotem, używa do przeklinania czy w sposób nieprzyzwoity. Jak mało szacunku żywi do Boga świat widać wyraźnie w tym, jak traktuje Jego imię. Bez respektu. Bez czci. Bez poważania.

Gdybyśmy zapytali grupę chrześcijan, co jest najwyższym priorytetem Kościoła, z pewnością otrzymalibyśmy cały wachlarz odpowiedzi. Część wymieniłaby ewangelizację, część – działalność społeczną, a jeszcze inni wspomnieliby o duchowym pokarmie. Nie usłyszałem jeszcze nigdy, by ktoś zaczął mówić o tym, co było priorytetem dla Jezusa. Jaka jest pierwsza prośba Modlitwy Pańskiej? „Wy więc tak się módlcie: Ojcze nasz, który jesteś w niebie [...]” (Mt 6:9), powiedział Jezus. Pierwsze zdanie nie jest prośbą. Raczej zwrotem grzecznościowym. Następnie padają słowa: „niech będzie uświęcone twoje imię. Niech przyjdzie twoje królestwo” (Mt 6:9-10). Często mylimy „niech będzie uświęcone twoje imię” z samym zwrotem grzecznościowym, jakby ta część brzmiała: jest uświęcone twoje imię. W takim przypadku słowa te byłyby jedynie przypisaniem chwały Bogu. Jednak Jezus powiedział coś innego. Sformułował je jako prośbę – pierwszą prośbę. Powinniśmy modlić się, aby imię Boga było uświęcone, a Bóg postrzegany jako święty.

Modlitwa ta zawiera swego rodzaju porządek. Boże królestwo nie przyjdzie nigdy tam, gdzie Boże imię nie jest uznawane za święte. Jego wola nie dzieje się na ziemi, jak w niebie, jeśli bezcześci się na niej Jego imię. W niebie imię Boga jest święte. Aniołowie wypowiadają je w nabożnym szepcie. Niebo to miejsce, gdzie cześć wobec Boga jest doskonała. Głupstwem byłoby szukać królestwa tam, gdzie Bóg nie jest czczony. To, jak rozumiemy osobę i charakter Boga Ojca, ma szeroki wpływ na nasze życie, wykraczający poza tak zwaną sferę religijną. Jeśli Bóg jest stwórcą całego wszechświata, to w nieuniknionym następstwie jest również Panem całego wszechświata. Nie ma takiej części świata, która pozostawałaby poza zasięgiem Jego panowania. Oznacza to, że żadna część mojego życia nie może pozostawać poza Jego panowaniem. Jego świętość ma prawo głosu w temacie gospodarki, polityki, sportu, relacji – w każdym temacie, który nas dotyczy.

Przed Bogiem nie jesteśmy w stanie uciec. Nie ma miejsca, gdzie moglibyśmy się przed Nim ukryć. On nie tylko przenika każdy aspekt naszego życia, ale poczyni to Swą pełną majestatu świętością. Dlatego musimy starać się zrozumieć, czym jest świętość. Nie ważmy się pominąć tego tematu. Bez świętości nie ma uwielbienia, duchowego wzrostu ani prawdziwego posłuszeństwa. Ona definiuje to, do czego jako chrześcijanie dążymy. „Uświęcajcie się więc i bądźcie świętymi, bo ja jestem święty” (Kpł 11:44), ogłosił Bóg. Aby ten cel osiągnąć, musimy zrozumieć, czym jest świętość.

Dotyk Bożej świętości

Poddając refleksji to, czego nauczyłeś się – lub na nowo odkryłeś – na temat świętości Boga, odpowiedz na poniższe pytania. Odpowiedzi zapisz w dzienniku lub przedyskutuj z przyjacielem.
1. Jakie myśli przychodzą ci do głowy, gdy rozważasz świętość Boga?
2. Opisz moment, w którym ogarnęła cię Boża świętość.
3. Czy pociąga cię Boża świętość?
4. Co możesz zrobić, by w najbliższym tygodniu być świętym?

R.C. Sproul

Opublikowane za osobistą zgodą Wydawcy. Serdecznie zachęcamy do zakupu tej wyjątkowo cennej pozycji.

Jak zamówić książkę w wersji drukowanej:
KROK 1:
Zrób przelew na konto:
Fundacja “Europejska Misja Chrześcijańska” ul. Św. Filipa 23/4; 31-150
Nr 94 1140 2004 0000 3802 7701 2043
Cena za książkę: 30 zł.
Dostawa 1-2 egzemplarzy: 8,50 zł. Od trzech egzemplarzy: 12 zł. 
KROK 2:
Podaj adres do wysyłki za pośrednictwem poczty elektronicznej: euromisja@gmail.com
"Świętość Boga" - R.C. Sproul