Martyn Lloyd Jones dzieląc się swoim ogromnym doświadczeniem kaznodziejskim powiedział do swoich słuchaczy: „Pozwólcie, że zakończę opowiadając wam o najbardziej niesamowitym doświadczeniu, jakie kiedykolwiek przeżyłem. Właściwie miało ono miejsce podczas modlitwy, a nie zwiastowania. Kiedy mieszkałem w południowej Walii, poznałem pewnego poczciwego człowieka, który nawrócił się z życia pełnego grzechu i został wspaniałym chrześcijaninem.
Niestety później z wielu powodów odstąpił od wiary i pogrążył się w nieprawości. Opuścił swoją żonę i dzieci i rozpoczął nowe życie z kobietą bardzo marnej reputacji. Przeprowadzili się razem do Londynu i żyli w grzechu. Po tym jak roztrwonił cały swój majątek, człowiek ten wrócił do domu i okłamując żonę, wyłudził od niej kolejne pieniądze. Dom, w którym mieszali z rodziną był własnością ich obojga, ale on przepisał go wyłącznie na siebie. Później sprzedał go, aby uzyskać pieniądze, a następnie wyjechał do „dalekiego kraju” i żył w strasznym grzechu.
Kiedy skończyły mu się pieniądze, jego nowa partnerka zdecydowała się go porzucić. Był tak zrozpaczony i nieszczęśliwy, że postanowił popełnić samobójstwo, wierząc, że Bóg uzna jego szczerą skruchę i wybaczy mu ten postępek. Nie mógł jednak wybaczyć sam sobie i nie czuł się na siłach, aby znowu stanąć przed swoją rodziną. Udał się więc na most Westminster z silnym postanowieniem rzucenia się do Tamizy.
Kiedy już się tam znalazł, Big Ben wybił 18.30. Wtedy w jego głowie pojawiła się nagła myśl: „Zapewne teraz wchodzi on (czyli ja) na kazalnicę w czasie wieczornego nabożeństwa”. Zdecydował więc, że zanim położy kres swojemu życiu, chciałby jeszcze raz mnie posłuchać. W niespełna sześć minut znalazł się w Westminster Chapel [kościół w centrum Londynu -przyp.], wszedł przez drzwi frontowe i kiedy wchodził po schodach na galerię usłyszał słowa: „Boże zmiłuj się nad odstępcą”.
Wypowiedziałem tę prośbę w swej modlitwie i były to pierwsze słowa, jakie usłyszał ten człowiek. W jednej chwili zrozumiał swoją sytuację i później nie tylko powrócił do wiary, ale został nawet starszym zboru na przedmieściach Londynu, gdzie przez wiele lat pełnił wspaniałą służbę.
Co to znaczy? To, że znajdujemy się w rękach Boga i dlatego wszystko może się zdarzyć. „Bo u Boga żadna rzecz nie jest niemożliwa”. „Proście Boga o wielkie rzeczy” – mówił William Carey, „spodziewajcie się wielkich rzeczy od Boga”, a On będzie was prowadził od jednej niespodzianki do drugiej”.